Szaleniec terroryzuje sąsiadów. Ci są bezsilni
Mieszkańcy wodzisławskich Kokoszyc od lat żyją w strachu. Zagrożeniem jest dla nich Mariusz B. Zna go niemal każdy mieszkaniec dzielnicy. Awantury, groźby, wyzwiska, obnażanie się, obrzucanie koktajlami Mołotowa, niszczenie samochodów, zaczepianie dzieci - lista jego przewinień jest długa. - Mężczyzna jest chory psychicznie i wymaga wsparcia. Ale sam nie chce się leczyć - rozkładają bezradnie ręce mieszkańcy.

Co na to policja?
Sęk w tym, że nie wszyscy mieszkańcy chcą składać zawiadomienia na Mariusz B. do odpowiednich służb. - Nawet kiedy przewrócił listonoszkę, bo nie miała dla niego pieniędzy, to kobieta nie chciała złożyć zawiadomienia - mówią mieszkańcy.
Wodzisławska policja doskonale zna sytuację z Mariuszem B. - Problem jest nam jak najbardziej znany, osobiście nadzoruje go dzielnicowy Michał Kuligowski, który stara się pomóc w jego rozwiązaniu - informuje kom. Marta Pydych, rzecznik prasowy wodzisławskiej policji. Dzielnicowy Kuligowski wziął też udział w spotkaniu z mieszkańcami w OSP. Jak do tej pory policjant, który angażuje się w sprawę, powiadomił o sprawie sąd rodziny oraz Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Wodzisławiu. - Dokładnie opisując sytuację i z prośbą o podjęcie stosownych działań w ramach kompetencji tych instytucji. Dodatkowo za każdym razem informuje mieszkańców o prawnych możliwościach rozwiązania problemu. Natomiast drugim dnem tej sprawy jest to, że 90 proc. mieszkańców nie chce składać żadnych zawiadomień na tego pana - ostatnio pobił dwie osoby, ale nie było to nawet zgłoszone ani do, nas ani do prokuratury. Dzielnicowy dowiedział się o tym przypadkiem na spotkaniu. Podobnie ze zniszczeniami aut - podkreśla rzecznik policji. - Wiemy też, że pani dyrektor szkoły składała zawiadomienie do prokuratury. Ale nie stwierdzili w zachowaniu tego pana czynów zabronionych - dodaje Marta Pydych.
20 stycznia zaczął rzucać kamieniami..To się dopiero odbędzie,czy jak?
Ostatnio pojawiło się światełko w tunelu. Policja przyjechała pod dom Mariusza B. Funkcjonariusze mieli ze sobą nakaz doprowadzenia mężczyzny do biegłego psychiatry. Nakaz był ważny 48 godzin. Mężczyzna nie otwierał. Matka Mariusza B., gdy zobaczyła funkcjonariuszy, nie weszła do domu, w którym przebywał jej syn, tylko do sąsiedniego, w którym na co dzień nie mieszkają. Policjanci odjechali więc z kwitkiem. Siłą nie mogli wejść. Ten Kraj jest nie normalny a prawo to cyrk nieudolnośc tego państwa jest starszna
chore przegrane państwo które nie potrafi zapewnić swoim obywatelom bezpieczeństwa
Niech się sąsiedzi zrzucą na bilet do kina na "Lincz"
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu
Kilka lat temu była taka sytuacja, że sąsiedzi się zebrali i zatłukli sąsiada- świra. Sam nie wiem, jak bym się zachował w takiej sytuacji
Ciekawe co powiedzą wszystkie poinformowane instytucje jak dojdzie do jakieś tragiedi. Podziwiam najbliszych sąsiadów że tak długo już muszą tolerować jego wystepki. A jak to u nas bywa wszyscy wszystko wiedzą ale nikt nie podejmuje właściwych decyzji
Nie szło wprost napisać Zezem a nie jakiś Mariusz B