Gdzie duchowość i kultura łączą się ściślej i piękniej niż w muzyce?
Rudy, Cysterska 4
1050 lat temu na lednickich polach książę Mieszko wyrzekł się szatana i wyznał wiarę w Chrystusa, Syna Bożego i Zbawiciela świata. Wyznał ją w Duchu Świętym, bo przecież nikt bez Jego pomocy nie może powiedzieć, że „Panem jest Jezus”. Tym samym i państwo Mieszka zostało wpisane w życie Trójcy Świętej, niezależnie od tego, jak często i z jakim skutkiem szatan próbował i próbuje nadal odzyskać na tych obszarach swoje wpływy.
Tak więc z jednej strony początek prawdziwej duchowości zamiast zabobonnych pokłonów przed bałwanami, z drugiej zaś – początek owocnych związków z wysoko już stojącą zachodnią cywilizacją, mocno osadzoną na fundamentach rzymskiego prawodawstwa, greckiej filozofii i chrześcijańskiej metafizyki.
Gdzie zaś duchowość i kultura łączą się ściślej i piękniej niż w muzyce? Trudno więc się dziwić, że wkrótce po przyjęciu prawdziwej wiary na ziemiach polskich zabrzmiał chorał gregoriański, przyniesiony przez benedyktyńskich mnichów. Dość powiedzieć, że Bogurodzica, pierwsza polska pieśń religijna, pełniąca rolę hymnu narodowego, śpiewana była do chorałowej melodii. I to być może już w XIII wieku. A na początku XV już na pewno, i to przez całe hufce polskich rycerzy na grunwaldzkich polach, jeśli wierzyć zapiskom Długosza. Przecież nikt ich tego przed bitwą nie uczył – ta pieśń żyła już pewnie w ich sercach od kilku pokoleń. A potem żyła dalej i dalej rozwijał się śpiew, i rozwijała się muzyka, aż zabrzmiała całą niebiańską harmonią organów w gotyckich katedrach, a potem w barokowych świątyniach, gdzie pyzate aniołki, wychylając się zza marmurowych filarów i draperii, zachęcały do wierności Kościołowi całym przepychem kształtów i kolorów.