Nowiny.pl
Nowiny.pl Regionalny Portal Informacyjny. Codzienny serwis newsowy z terenu Subregionu Zachodniego woj. śląskiego (powiat raciborski, wodzisławski, rybnicki, jastrzębski i żorski).
JastrzebieOnline.pl
JastrzebieOnline.pl JastrzebieOnline.pl to najczęściej odwiedzany portal z Jastrzębie-Zdroju. Codziennie tysiące mieszkańców miasta dowiaduje się od nas o wydarzeniach dziejących się w Jastrzębiu.
eZory.pl
eZory.pl eZory.pl to nowy portal o Żorach stworzony z myślą o dostarczaniu najświeższych i aktualnych informacji lokalnych dla mieszkańców Żor, dotyczących wydarzeń kulturalnych, społecznych, sportowych oraz ważnych informacji miejskich.
AgroNowiny.pl
AgroNowiny.pl Regionalny portal dla rolników. Najnowsze Wiadomości dla rolników, ceny i fachowe porady. Produkcja rolna, hodowla, uprawy, aktualne cenniki rolnicze, technika rolnicza, prawo i agrobiznes.
HistoriON.pl
HistoriON.pl HistoriON to portal dla pasjonatów lokalnej historii. Odkryj fascynującą historię naszego regionu - ciekawe artykuły, wydarzenia, ikony PRL-u, kartka z kalendarza, bohaterowie lokalni, ludzie tej ziemi i biografie na nowym portalu HistoriON.pl
Praca.nowiny.pl
Praca.nowiny.pl Regionalny serwis z ogłoszeniami o pracę oraz informacjami w rynku pracy. Łączymy pracowników i pracodawców w całym regionie.
RowerON
RowerON Projekt „RowerON – wsiadaj na koło, będzie wesoło” to promocja regionu, jego walorów przyrodniczo-kulturowych, infrastruktury rowerowej oraz zachęcenie mieszkańców do aktywnego i zdrowego spędzania czasu.
InspiratON
InspiratON Projekt edukacyjno-medialny „InspiratON – Czas na Zawodowców”, który pomaga uczniom wybrać dobrą szkołę, ciekawy zawód, a potem znaleźć pracę lub założyć własną firmę.
Kupuję - smakuję
Kupuję - smakuję Projekt „Kupuję - smakuję. Wybieram polskie produkty” promujący lokalnych i regionalnych producentów żywności oraz zakupy polskich produktów.
Sport.nowiny.pl
Sport.nowiny.pl Serwis sportowy z regionu. Piłka nożna, siatkówka, koszykówka, biegi. Wyniki, tabele, zapowiedzi.
Sklep.nowiny.pl
Sklep.nowiny.pl Sklep.Nowiny.pl powstał w odpowiedzi na coraz szersze potrzeby naszych czytelników i mieszkańców regionu. Zapraszamy na zakupy wyjątkowych limitowanych produktów!
Instytut Rozwoju Inspiraton
Instytut Rozwoju Inspiraton Instytut powołaliśmy do życia w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na przystępne kursy online rozwijające kompetencje zawodowe. Naszą misją jest tworzenie kursów wspierających rozwój kariery naszych kursantów.
Numer: 5 (1287) Data wydania: 31.01.17
Czytaj e-gazetę

Ja nowym prezydentem Raciborza? To byłby ciekawy eksperyment

• Najmłodszy zastępca prezydenta miasta w Polsce w 1992 roku – Jacek Wojciechowicz. Rodowity raciborzanin, dziś warszawiak, były poseł PO i I zastępca prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wspólnie z nim wracamy do początku jego kariery czyli do Raciborza sprzed 25 lat.

– Pamięta pan z jakimi wrażeniami zaczynał pracę w gmachu przy Batorego? To była pańska pierwsza praca w ogóle i pierwszy samorząd w historii Raciborza.

– Działałem politycznie już na studiach, w Komitecie Obywatelskim Solidarność w Raciborzu. Miałem więc już jakieś doświadczenia. Pierwszą kadencję samorządu w Polsce uważam za najlepszą. Jeśli patrzy się na to, jak działały rady, różnych szczebli na przestrzeni lat w Polsce, to odnoszę wrażenie, że z czasem zatracono to, co udało się stworzyć właśnie w pierwszej kadencji. Wtedy panowała powszechna radość z tego, że wreszcie możemy w tej najmniejszej jednostce układać wszystko po swojemu, tak jak tego chcą mieszkańcy. Mając przy okazji świadomość tego, że gmina to kawałek państwa i mamy na nią realny wpływ.

– Spędził pan w samorządzie całą karierę zawodową. Jakie różnice dostrzega pan w momencie jego narodzenia i teraz, po ćwierćwieczu?

– Trudno jest porównywać to z dzisiejszymi czasami. To było tak jak przejechanie z NRD do RFN w latach 80. Szok! Taki pozytywny. Istotną wartością tamtych czasów była merytoryczna dyskusja. Nawet kiedy spieraliśmy się na różne tematy to widać było, że wszystkim zależy na tym, żeby w Raciborzu było po prostu dobrze. Nie było partyjniactwa, upierania się w imię grupowych interesów. Wszyscy byli nastawieni na działanie dla dobra miasta. Nie zawsze rozumieliśmy je tak samo, ale spory były merytoryczne, a nie z jakimiś podtekstami. Niestety w następnych kadencjach już miało to miejsce. Mogę o tym mówić, bo przez 25 lat pełniłem funkcje w różnych zarządach jednostek samorządu. Byłem radnym, wiceburmistrzem, burmistrzem i wiceprezydentem.

– Czy jest w obecnym Raciborzu coś, co zostało z pańskich działań, decyzji podjętych?

– Może naiwnie, ale przychodziliśmy do samorządu z takim przeświadczeniem, że po pierwsze, po 45 latach własności państwowej, wszystko co prywatne jest najlepsze. Zachowaliśmy zdrowy rozsądek i nie prywatyzowaliśmy przedsiębiorstw typu wodociągi czy zakładu utylizacji śmieci. Nie było wówczas silnych podmiotów na rynku prywatnym. Dokonaliśmy jednak szybkiej prywatyzacji sieci miejskich sklepów. To była swego rodzaju wartość. Okres „szczęk”, jakie zagnieździły się w dużych miastach, całkowicie pominęliśmy. Bardzo dużo osób przedsiębiorczych przejęło lokale miejskie i prowadziło sklepy. Po dwóch latach te sklepy wyglądały lepiej niż lokale handlowe w Katowicach. To był trudny proces, startowali do tego pracownicy, również ludzie z zewnątrz. Powołaliśmy 17-osobową komisję, specjalnie tak liczną, aby uniknąć podejrzeń o protekcję. Prywatyzacja była udana i miasto w sensie gospodarczym na tym skorzystało.

– Prywatnych sklepów, które wtedy zaczęły działalność jest jeszcze w Raciborzu dosyć dużo. Czy pierwszy zarząd zostawił coś jeszcze po sobie?

– Zastaliśmy miasto, w którym było szaro, brudno i byle jak. Chodziło o to, żeby wyglądało lepiej i rozwijało się. Dużo było działań estetycznych. Pojawiły się np. nowe znaki drogowe i oznaczenia ulic. Pierwsi w Polsce zastosowaliśmy foilię odblaskową firmy 3M. Tęskniliśmy za tym, by podstawowa infrastruktura, jak oznakowanie, równe ulice i chodniki, żeby to było – jak to się w Raciborzu mówiło – jak na Zachodzie. Poziom estetyki podnieśliśmy na kompletnie nowy, wyższy poziom. Zaczęliśmy poprawianie jakości przestrzeni publicznej. Lampy, które aktualnie stoją na rynku postawiono właśnie wtedy. Czy Racibórz stał się ładniejszy? To oceniali mieszkańcy, a my robiliśmy wszystko żeby się takim stawał. Ważne było także, żeby był prężny gospodarczo. W pierwszej kadencji porównywanie się z Rybnikiem raczej wychodziło na korzyść Raciborza. Później to poszło w drugą stronę.

– Wspomniał pan o równych drogach i chodnikach. Choć wciąż się na to narzeka, to ludzie już nie pamiętają jak źle było przed 1990 rokiem.

– Jakąś wartością, poza inwestycjami, które staraliśmy się wtedy robić (np. oczyszczalnia ścieków) było „wejście” we frezowanie ulic. Bolączką z czasów komuny były owe nierówne ulice. Zdecydowaliśmy się na szybkie remonty poprzez usuwanie warstwy asfaltu, poprawę podbudowy i ułożenie nowej nawierzchni. To jest uproszczona forma remontu, ale daje dosyć dobrą drogę na 6 – 7 lat. Ten model później wdrażałem w życie w Warszawie. Świetnie się sprawdziło. W najlepszych latach tym systemem robiło się nawet 100 km dróg. Można powiedzieć, że przeniosłem ów pomysł z Raciborza do Warszawy, z dużą korzyścią dla stolicy.

– W tym wachlarzu działań było jakieś szczególnie ważne dla Raciborza?

– Myślę, że można tak powiedzieć o utworzeniu przejścia granicznego w pobliżu miasta. Dziś nikt na to już nie zwraca uwagi, bo nie ma granic w Unii. Wtedy to była jednak wielka rzecz, że zatrzymaliśmy komendę straży granicznej w Raciborzu i otworzyliśmy bliższe Raciborza przejście graniczne w Pietraszynie (Chałupki są znacznie dalej). Odbyło się to staraniem władz miejskich, choć to nie były nasze kompetencje. Wtedy można było zajmować się takimi sprawami. Partycypowaliśmy finansowo, jako miasto, w uruchomieniu przejścia pietraszyńskiego choć to nie była gmina Racibórz.

– Minęło 25 lat i pewnie niełatwo sobie przypomnieć osoby, z którymi wtedy pan pracował, ale są może takie, które pan wspomina.

– Zdecydowanie najdłużej utrzymał się kontakt z wiceprezydentem Krzysztofem Buglą, który był najpierw wiceburmistrzem na Targówku, a później na Żoliborzu gdzie jest do dzisiaj. Wciąż podtrzymuję relacje z prezydentem Janem Kuligą. Jeśli chodzi o podwładnych z tamtych czasów to muszę wymienić naczelnik Ewę Grochowską, niestety już świętej pamięci. Dobrze pamiętam także Elżbietę Sokołowską zajmującą się geodezją. To były osoby kompetentne, niezwykle zaangażowane w pracę urzędu i swego wydziału. Drugim naczelnikiem, z którym miałem częsty kontakt jest obecny wiceprezydent Raciborza Wojtek Krzyżek. Zaledwie parę miesięcy po mnie przyszedł do urzędu. Jako młody architekt dostał bardzo duży wydział rozwoju miasta, z architekturą i inwestycjami. Dość duża działka. We dwójkę, ze średnią wieku 27 lat prowadziliśmy te sprawy chyba nie najgorzej. Nie pamiętam jakichś wpadek. Poza politycznymi atakami, od strony merytorycznej nikt nie mógł nam niczego zarzucić.

– Nowa władza, „solidarnościowa” czyściła urząd po PRL-u. Odejść musiała wtedy np. Jadwiga Hyrczyk-Franczyk związana z lewicą, późniejsza ważna postać dla Raciborza, w strukturach samorządu województwa.

– Przejmowaliśmy urząd po poprzednim okresie. Trudno było udawać, że wszyscy, którzy pracowali do tej pory robili to świetnie. Ciężko było nie rozstawać się z pewnymi osobami. Gdybyśmy tego nie robili, padłoby pod naszym adresem dużo różnych zarzutów. Byli w Raciborzu urzędnicy dość znani, którzy powiedzmy sobie szczerze, słusznie czy niesłusznie, z powodu systemu nie cieszyli się dobrą opinią. Nie chcę jednak mówić o pani, którą pan wymienił, bo jej po prostu nie pamiętam.

– Dzięki panu urząd miasta zaopatrzył się w nowoczesny, ale i drogi samochód służbowy. Zakup renault espace w dobie, gdy na ulicach królowały „maluch”, syrena i nysa nie każdemu się spodobał.

– Urząd miał służbowego poloneza. Z nas trzech ja się znałem na samochodach najlepiej i to mi zostało do dzisiaj. Zasugerowałem by kupić siedmioosobowy samochód służbowy. Żeby wykorzystywać go na delegacje czy wizje lokalne w kilka osób. Zamiast limuzyny potrzebne było coś większego. Pamiętam jak pierwszy raz jechaliśmy w podróż zagraniczną do Niemiec, do Roth, to pożyczaliśmy volkswagena z klasztoru. To tak trochę głupio żeby ponadsześćdziesięciotysięczne miasto nie dysponowało żadnym urzędowym busem. Musiałem wtedy iść do sióstr z klasztoru by nam pożyczyły samochód. Ja już nie pamiętam szczegółów sprawy z samochodem. Koniec końców kupiliśmy go i służył miastu kilka lat. Na tamte czasy to był bardzo dobry samochód. Zawsze wychodzę z założenia, że niezbyt zamożni nie mogą robić czegoś byle jak, bo ich na to nie stać.

– Nowiny opisywały w 1992 roku wizytę Jana Krzysztofa Bieleckiego w Raciborzu. Wtedy był to polityk z najwyższej półki.

– Wtedy był to akurat były premier, a ja byłem w Kongresie Liberalno-Demokratycznym szefem regionu śląskiego. Pamiętam spotkanie z Bieleckim bardzo dobrze. Odbierałem pana premiera w Warszawie. Nie znałem wtedy stolicy. Z Ursynowa zamiast jechać na Katowice przez Mokotów, to pojechałem do centrum i straciliśmy dużo czasu. Mieliśmy wielki kłopot by zdążyć do Raciborza. Spotkanie było w restauracji „Wiedeńska”. Innym razem przyjechał do nas Donald Tusk. Sam, swoim samochodem. Nocował u mnie w domu na Żorskiej. Ciekawa historia z tego została. Miałem wtedy psa, dobermana Bustera.

W onocy położył się do łóżka gdzie spał Donald. Buster był łagodny, lubił ludzi, ale Donald tego nie wiedział. Jak zobaczył w nocy dobermana w pościeli to już oka nie zmrużył do rana. Leżał jak sparaliżowany przy ważącym 50 kg psie. Może trochę dyskomfortowo potraktowałem przyszłego prezydenta Europy...

– Jest pan absolwentem II LO, popularnego „Mickiewicza”. Szkoła chwali się, że pan się tam uczył. Jak pan wspomina lata nauki?

– Świetna szkoła. To była konkurencja dla Kasprowicza, trwała rywalizacja między liceami, a opinia w mieście była taka, że I LO jest lepsze. Pamiętam lekcje z profesorem Leszkiem Wyrzykowskim. Takie ciche porozumienie z nim miałem. On znał moje poglądy, a ja na lekcjach wychowania obywatelskiego pozwalałem sobie na obśmiewanie rzeczywistości PRL. On na to pozwalał, sam się uśmiechał. Inaczej było z dyrektorem Ginalskim. W czasach „Solidarności” byłem trochę podpadnięty. Co najmniej z pięć ostrzegawczych rozmów ze mną przeprowadził. Potem mi się panowie z partii „odwdzięczyli” gdy nie dostałem się za pierwszym razem na studia prawnicze w Katowicach. Stało się tak wskutek interwencji komitetu miejskiego PZPR.

– Leszek Wyrzykowski był późnej radnym. Spotkał się pan z nim w urzędzie?

– Nie. Z samorządu zapamiętałem innych nauczycieli – Alinę Litewkę-Kobyłkę z ekonomika oraz Adama Dzyndrę nauczyciela z I LO. On był wiceprezydentem. To był człowiek o wysokiej kulturze, ale ostro atakował prezydenta Kuligę.

– Pan wciąż pracuje w samorządzie, a tacy raciborzanie jak Jan Kuliga, Andrzej Markowiak czy ostatnio Adam Hajduk, sami prezydenci, po tym jak skończyli swoje funkcje w sprawowaniu władzy zupełnie wycofali się z życia publicznego.

– W Raciborzu trochę to wynika z tego, że lokalni politycy idą do samorządu z myślą o jednej kadencji. Chcą rządzić, ale nie mają „powołania”. Będąc w samorządzie nie traktowałem kadencji w kategoriach, że zrobię to czy tamto, a potem już sobie odpocznę. Chciałem być coraz lepszy i odnosić sukcesy. By w kolejnej „rundzie” osiągnąć jeszcze więcej. Nie wystarczy wola, potrzeba jeszcze determinacji by odnieść sukces. Zaczynałem jako 27-latek. Jak prezydentem zostaje ktoś w wieku pięćdziesięciu paru lat to ma pewnie inne podejście do wszystkiego. Dla mnie to było wyzwanie. Młody człowiek ma większy „power”, nastawiony jest na pójście do przodu.

– Tak bardzo młodzi prezydenci jak pan i Krzysztof Bugla już się nie powtórzyli w zarządach Raciborza.

– Było sporo głosów przeciwnych. Jak to możliwe, że ja, taki młody itd. Ciągle musiałem udowadniać, że się nadaję. K. Bugla był ode mnie starszy o 4 lata, ale jego się nie czepiano, bo ja byłem tym najmłodszym. Jak odbywały się przyjęcia mieszkańców to czasami siadałem w poczekalni, między ludźmi, rozmawiałem z nimi, a oni nawet nie mieli pojęcia, że czekają na spotkanie właśnie ze mną. Myśleli, że ja też chcę coś załatwić, że jestem petentem, bo taki młody. Nie było wtedy tylu mediów co dziś, nie było internetu. W Raciborzu początkowo istniała tylko gazeta. Wizerunek władz był mało znany.

– Wspominał pan efekt entuzjazmu nową Polską i brak barier dla samorządu. Nie była to jednak taka jazda bez trzymanki, która mogła wyrządzić miastu więcej szkód niż pożytku?

– Faktycznie panował wielki entuzjazm i dochodziła młodzieńcza fantazja. Wierzyło się wtedy, że jak się coś dobrego chce zrobić, to wszyscy będą się z tego cieszyli. Dziś to nie jest tak oczywiste. Tymczasem nasza brawura miała pozytywne skutki. Przypominam sobie pierwszego miejskiego sylwestra. Zrobiłem go sam z przyjaciółmi na placu Długosza. Bez większych formalności, poinformowałem tylko policję. Wyglądało to tak, że przywiozłem tam sprzęt swoim samochodem, prywatny z domu. Jakieś kolumny altusa czy jakieś inne. W miarę to głośno grało. Tak właśnie odbył się pierwszy oficjalny sylwester w Raciborzu, za kadencji władz samorządowych. Jak sobie dzisiaj o tym pomyślę, to było szaleństwo kompletne. Pełna improwizacja, trochę partyzantka.

– W gazecie sprzed 25 lat wywiad z Jackiem Wojciechowiczem przeprowadziła Gabriela Lenartowicz. Obecnie pełnią oboje państwo inne role społeczne. Jakie relacje ma pan z obecną panią poseł, a do niedawna wicewojewodą śląskim i wicemarszałkiem województwa?

– Zapamiętałem ją z tamtego okresu. Pamiętam, że prasy nie mieliśmy po swojej stronie. Pani Lenartowicz jako dziennikarka nas nie „kochała”. Z resztą Andrzej Markowiak też nas nie „kochał”. Nie ma sensu takich urazów chować. Z panią Lenartowicz startowaliśmy z odległych od siebie pozycji, ja byłem wiceprezydentem, a ona pracowała w gazecie, która nam nie sprzyjała. Finalnie znaleźliśmy się w jednej partii, czyli w PO. Jak mogłem jej pomóc, to czemu tego nie robić. Ostatnia nasza styczność to moja osobista interwencja we władzach Platformy co do jej miejsca na liście wyborczej, uważałem, że powinna być wyżej. Zawsze twierdziłem, że władza służy do tego żeby ludziom pomagać. Czy to jest babcia z problemem krzywego chodnika czy przedsiębiorca, który chce się rozwijać, czy też polityk z dobrymi pomysłami jak w przypadku pani Lenartowicz. Władzy nie dostaje się po to by się z nią obnosić jak Misiewicz na imprezach. Trzeba z niej czynić właściwy użytek.

– Czy w pana współczesnej działalności jest miejsce na Racibórz?

– Bywam, interesuję się miastem. Spotykam się z Wojtkiem Krzyżekiem czy z prezydentem Lenkiem. Mówię im co mi się podoba, a co nie. Trudno się nie interesować swoim miastem. Praca prezydenta czy zastępcy jest o tyle interesująca, że w pierwszej godzinie człowiek zajmuje się służbą zdrowia, a zaraz siedzi nad organizacją jakiegoś koncertu, a jeszcze za godzinę robi coś zupełnie innego. Ciężko się nudzić. Zakładem pracy, miejscem pracy jest całe miasto. Tak jak ludzie z sentymentem przechodzą obok fabryki, w której pracowali, tak ja z sentymentem traktuję miasto, które współtworzyłem i przeżyłem w nim 31 lat. Urodziłem się tu, zdałem maturę i dostałem pierwszą pracę po studiach.

– Nie żałuje pan, że po przegranych wyborach, po pierwszej kadencji nie został pan by walczyć i wrócić do władzy?

– Wydaje mi się, że kierunek rozwoju Raciborza, nadany przez nasz zarząd był dobry. Mam stoickie podejście do różnego rodzaju sytuacji kryzysowych. Staram się wyciągać z nich wnioski. Nie wracam specjalnie do przyszłości i nie chcę gdybać co by było gdyby. Spakowałem się, pojechałem do Warszawy. Powiedziałem sobie, że skoro wszyscy uważają, że to co robiłem jest niewiele warte, to są miejsca na świecie gdzie będę robił to co lubię i chcę. Uważałem, że znam się na tym co robię. Po Raciborzu już sporo wiedziałem, a po następnych kadencjach w samorządzie jeszcze więcej. Byłem posłem i I wiceprezydentem Warszawy. Przez 25 lat tylko jedno stanowisko otrzymałem z partyjnego nadania. Resztę wygrywałem w konkursach, albo indywidualnymi decyzjami. Hanka (Gronkiewicz – Waltz – red.) mnie wybrała na zastępcę jako burmistrza Wesołej. Miałem dobre wyniki i opinię. Ona sama uznała mnie za potrzebnego w stolicy.

– Rozmawiamy w czasie, gdy Polska żyje tematem ograniczenia kadencyjności władz. W Raciborzu może dojść do sytuacji, w której z gry wyborczej odpadnie Mirosław Lenk. Nie skusiłby się pan by przejąć po nim magistrat?

– Co do samej sprawy kadencyjności, to sądzę, że na najniższym szczeblu władzy, gdzie mieszkańcy wybierają spośród siebie swoich włodarzy, takich ograniczeń być nie powinno. Propozycja brzmi kuriozalnie, zwłaszcza gdy robią to posłowie, którzy wobec siebie jakoś nie wprowadzają żadnych ograniczeń. Zakazali burmistrzom być radnymi, ale sami mogą być ministrami, nie muszą rezygnować z mandatów. Jeśli kadencyjność jest taka dobra, to niech zaczną od siebie. Samorząd stał się miejscem eksperymentów, wprowadzania sejmowych pomysłów. Co do pytania o zainteresowanie prezydenturą w Raciborzu, to dziś jestem po 22 latach mieszkania w Warszawie, tu mam rodzinę, tu są moje dzieci. Cóż, powrót do Raciborza, do urzędu byłby ciekawym eksperymentem. Bardzo ciekawym. Taki powrót po latach...

– Wraca pan tu dość często, był pan przed dwoma tygodniami, przed tygodniem. Ciągnie pana...

– Raciborzowi zawsze pomagałem jak mogłem. Czy to dotyczyło dachu kościoła św. Jakuba, Muzeum, Zamku Piastowskiego, a wcześniej powodzi. Kilka razy miałem okazję pomóc miastu rodzinnemu więc czemu tego nie robić? Jednak w kategoriach politycznych to myślę, że wielu mieszkańców Raciborza już mnie nie kojarzy, nie pamięta. W mieście na pewno jest wielu zdolnych ludzi. Jak rozmawiam z prezydentem Lenkiem to widzę, że bardzo zależy mu na rozwoju Raciborza. Z powodu zmian gospodarczych Racibórz nie jest jednak w idealnej sytuacji. Chwała Bogu, że udało się utrzymać tu Rafako i Mieszko. Miasta nie zbuduje się na Lidlach i Biedronkach, trzeba je wzmacniać gospodarczo, aby ludzie mieli pracę. Jest na pewno parę rzeczy, które warto byłoby jeszcze zrobić. Położenie nad granicą daje szansę. Ważny jest układ drogowy. Beneficjentem nowego układu autostradowego zostały Gliwice czy Rybnik, a Racibórz w mniejszym stopniu. Szkoda miasta, bo jest bardzo interesującym ośrodkiem.

Rozmawiał Mariusz Weidner