Nowiny.pl
Nowiny.pl Regionalny Portal Informacyjny. Codzienny serwis newsowy z terenu Subregionu Zachodniego woj. śląskiego (powiat raciborski, wodzisławski, rybnicki, jastrzębski i żorski).
JastrzebieOnline.pl
JastrzebieOnline.pl JastrzebieOnline.pl to najczęściej odwiedzany portal z Jastrzębie-Zdroju. Codziennie tysiące mieszkańców miasta dowiaduje się od nas o wydarzeniach dziejących się w Jastrzębiu.
eZory.pl
eZory.pl eZory.pl to nowy portal o Żorach stworzony z myślą o dostarczaniu najświeższych i aktualnych informacji lokalnych dla mieszkańców Żor, dotyczących wydarzeń kulturalnych, społecznych, sportowych oraz ważnych informacji miejskich.
AgroNowiny.pl
AgroNowiny.pl Regionalny portal dla rolników. Najnowsze Wiadomości dla rolników, ceny i fachowe porady. Produkcja rolna, hodowla, uprawy, aktualne cenniki rolnicze, technika rolnicza, prawo i agrobiznes.
HistoriON.pl
HistoriON.pl HistoriON to portal dla pasjonatów lokalnej historii. Odkryj fascynującą historię naszego regionu - ciekawe artykuły, wydarzenia, ikony PRL-u, kartka z kalendarza, bohaterowie lokalni, ludzie tej ziemi i biografie na nowym portalu HistoriON.pl
Praca.nowiny.pl
Praca.nowiny.pl Regionalny serwis z ogłoszeniami o pracę oraz informacjami w rynku pracy. Łączymy pracowników i pracodawców w całym regionie.
RowerON
RowerON Projekt „RowerON – wsiadaj na koło, będzie wesoło” to promocja regionu, jego walorów przyrodniczo-kulturowych, infrastruktury rowerowej oraz zachęcenie mieszkańców do aktywnego i zdrowego spędzania czasu.
InspiratON
InspiratON Projekt edukacyjno-medialny „InspiratON – Czas na Zawodowców”, który pomaga uczniom wybrać dobrą szkołę, ciekawy zawód, a potem znaleźć pracę lub założyć własną firmę.
Kupuję - smakuję
Kupuję - smakuję Projekt „Kupuję - smakuję. Wybieram polskie produkty” promujący lokalnych i regionalnych producentów żywności oraz zakupy polskich produktów.
Sport.nowiny.pl
Sport.nowiny.pl Serwis sportowy z regionu. Piłka nożna, siatkówka, koszykówka, biegi. Wyniki, tabele, zapowiedzi.
Sklep.nowiny.pl
Sklep.nowiny.pl Sklep.Nowiny.pl powstał w odpowiedzi na coraz szersze potrzeby naszych czytelników i mieszkańców regionu. Zapraszamy na zakupy wyjątkowych limitowanych produktów!
Instytut Rozwoju Inspiraton
Instytut Rozwoju Inspiraton Instytut powołaliśmy do życia w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na przystępne kursy online rozwijające kompetencje zawodowe. Naszą misją jest tworzenie kursów wspierających rozwój kariery naszych kursantów.
Numer: 5 (1287) Data wydania: 31.01.17
Czytaj e-gazetę

Tacy byliśmy jewszcze wczoraj

Dokładnie 31 stycznia 1992 roku ukazał się pierwszy numer „Nowin Raciborskich”, więc towarzyszymy Państwu już od 25 lat. Ten okrągły jubileusz chcemy uczcić wydaniem specjalnym, w którym zapraszamy wszystkich do podróży w przeszłość i przypomnienie sobie czym żyliśmy ćwierć wieku temu. Rozmawiamy z włodarzami naszego miasta i wójtami gmin, którzy pełnili te funkcje w latach 1990 – 1994. Wspominamy najmodniejsze lokale, zaglądamy na targowisko, które wtedy tętniło życiem, sprawdzamy które samochody wywoływały najwięcej emocji i pokazujemy jak wyglądał w latach 90. Racibórz. Wracamy też do najważniejszego wydarzenia roku 1992, czyli pożaru lasów w Kuźni Raciborskiej. Na koniec podsumowujemy nasze ćwierćwiecze w Kalendarium Nowin. Chcemy się też Państwu przedstawić pisząc o tym kim byliśmy 25 lat temu. Mam nadzieję, że oderwanie się na jeden tydzień od bieżących wydarzeń nie zaburzy Państwa dobrego samopoczucia, a może nawet je poprawi, bo powroty do czasów, gdy byliśmy o 25 lat młodsi zazwyczaj bywają radosne. Życzę Państwu miłej lektury.

Katarzyna Gruchot

Katarzyna Gruchot - dyrektor wydawnictwa, dziennikarka

W maju 1992 roku skończyłam 25 lat i z tej okazji dostałam od taty bukiet z 25 róż. Musiałam go upchnąć w starym maluchu obok łóżeczka, wanienki i wózka, bo byłam już wtedy szczęśliwą mamą 7-miesięcznego Kuby i właśnie przeprowadzaliśmy się na stałe do Raciborza.

Nasze pierwsze mieszkanie mieściło się w bloku przy ul. Ludwika. Było stąd niedaleko do siedziby naszej redakcji przy ul. Solnej i do parku, do którego chodziłam na spacery z synem. Jako młoda mama, a jednocześnie dziennikarka, musiałam dzielić czas między obowiązki domowe i zawodowe. Do tych drugich wykorzystywałam zazwyczaj popołudniowe drzemki Kuby, które, ku mojej rozpaczy, szybko się skończyły. Na pisanie tekstów pozostawały więc tylko wieczory i noce, w czym pomagał mi brak telewizora. Odpowiadałam wtedy za dział rozrywki, który oprócz krzyżówki i kącika z poradami, został później rozszerzony o quizy, psychozabawy i rubrykę „Z życia gwiazd”, czyli coś, czym żyje dziś Pudelek i Plotek. Kiedy moja mama dowiedziała się, że to ja, a nie jakaś prawdziwa wróżka, układam w „Nowinach” horoskop – przestała go czytać, choć zawsze starałam się każdemu dać szczęście jeśli nie w finansach, to chociaż w miłości.

Pamiętam jak moja kuchnia stała się na kilka dni sztabem kryzysowym, gdy w Kuźni Raciborskiej wybuchł pożar. Zbierali się wtedy u nas dziennikarze i wspólnie, przy mojej pomidorówce, debatowaliśmy nad tym, w jaki sposób przedstawić te wydarzenia w gazecie. Nasz dom po godzinach pracy redakcji stawał się często punktem zbornym wszystkich współpracowników, którzy dostarczali tu swoje teksty, zdjęcia, czy po prostu przekazywali jakieś informacje, bo nie mieliśmy telefonu. Lepszej lokalizacji mieszkania nie mogłam sobie wymarzyć. Lepszych sąsiadów zresztą też nie. Nasze osiedle zamieszkiwało wielu Kresowian, którzy mówili z charakterystycznym zaśpiewem i mieli serca na dłoni. Pani Malinowska oferowała nam własnej roboty soki na przeziębienie, a najmłodsze latorośle sąsiadów pomoc w opiece nad Kubą. Panie z klatki obok wymieniały się zakupami, a popołudniami wynosiły na podwórko turystyczne stoliki i przy wspólnej kawie i ciastach doglądały dzieci. Od razu poczułam, że to jest moje miejsce na ziemi. I tak jest do dziś.

Bolesław Wołk - współzałożyciel Nowin Raciborskich, dziennikarz

W 1992 roku znalazłem się w pierwszym składzie redakcji „Nowin Raciborskich”. Ponieważ sport to moje największe hobby, co tydzień przygotowywałem cykl „Sprintem”, w którym prezentowałem ciekawe osobowości sportu nie tylko lokalnego. Udało mi się namówić na wywiad m.in. Bjerna Borga, który udzielił go w Spodku podczas turnieju pokazowego z Wojtkiem Fibakiem. Wielką satysfakcję sprawił mi złoty medal Ryśka Wolnego na Igrzyskach w Atlancie w 1996 roku, co również było powodem do przeprowadzenia z nim wywiadu w jego domu. Innym razem udało mi się dotrzeć do trenera reprezentacji Polski Antoniego Piechniczka, który z drużyną Polski zdobył w 1982 roku brązowy medal na Mistrzostwach Świata. Rozmawialiśmy w Ośrodku Wypoczynkowy „Buk” w Rudach, gdzie kadra piłkarska miała zgrupowanie.

Żeby spopularyzować nasz lokalny tygodnik, pisałem artykuły do „Gazety Wyborczej” podpisując je B.W. „Nowiny Raciborskie”. Oprócz sportu zajmowałem się też sprawami społecznymi, a podczas pożaru lasów w Kuźni Raciborskiej, razem z Arkiem Gruchotem jako pierwsi dziennikarze dotarliśmy do miejsca zdarzenia. Posiłkowaliśmy się wtedy notatkami od komendanta głównego Feliksa Dery, który udostępnił nam swój służbowy samochód, a następnie miejsce w śmigłowcu, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć jak wyglądała akcja ratunkowa.

Podczas powodzi w 1997 roku wysyłałem do „Gazety Wyborczej” informacje na temat sytuacji w Raciborzu korzystając z jedynego w redakcji telefonu komórkowego, który odbierał tylko w wieży „Mieszka”. Dzięki tym relacjom cała Polska wiedziała co się wtedy działo w naszym mieście.

Arkadiusz Gruchot - współzałożyciel Nowin Raciborskich, dziennikarz

W styczniu 1992 roku możliwość wydawania niezależnej gazety i wiara, że uda nam się z niej przyzwoicie żyć dostarczały nam tylu endorfin, że „taktyczne” problemy jakie stawały nam na drodze albo pokonywaliśmy jak taran, albo ich nie dostrzegaliśmy. Równocześnie zawracałem Panu Bogu głowę prośbami o wsparcie w sprawach „strategicznych”. Czyli na przykład, żeby nie było silnych mrozów, bo wtedy nie odpali mi „maluch” garażowany pod blokiem, a nim rozwoziliśmy gazety do sklepów i przemierzaliśmy z Bolkiem Wołkiem region od Bytomia po Głubczyce w poszukiwaniu reklamodawców. Prosiłem o zdrowie i rozum dla kolejnych ministrów finansów (w 1992 roku było ich aż trzech) bo powrót do hiperinflacji, która w 1990 roku sięgała 600 proc., oznaczałby dla mnie bankructwo. Na założenie gazety wziąłem bowiem kredyt bankowy oprocentowany na 61,5 proc. Wzdychałem o kolejne dostawy anielskiej cierpliwości dla nieodżałowanej pamięci Stanisława Wasiuty (dyrektora „Prodrynu”, w którym drukowaliśmy gazetę), bo ciągle zalegaliśmy z płatnościami za druk, przez co jego szefowie z Będzina nie chcieli mu dawać papieru na „Nowiny”.

Wszystkie moje prośby zostały wysłuchane, a mądry Stwórca dołożył jeszcze w promocji bolesnego klapsa, o którego nikt z nas go nie prosił. Otóż w kolejnym roku prezydent Jan Kuliga wypowiedział nam umowę dotyczącą publikacji płatnego, urzędowego dodatku do naszej gazety, który wtedy był jednym z nielicznych, regularnych źródeł naszego przychodu. Najpierw zabolało, ale szybko zrozumiałem, że było to najlepsze co gazetę mogło kiedykolwiek spotkać. Odtąd nigdy już nie byliśmy finansowo zależni od jakiejkolwiek władzy.

Paweł Okulowski - redaktor naczelny portalu Nowiny.pl

PRZYJAŹŃ. Starsi koledzy z raciborskiego Mechanika mówili, że jak się „przejdzie” I klasę i fizykę z p. Cieślikiem, to do matury będzie luz. I tak też było. W 1992 roku miałem 17 lat i chodziłem do IIb. To był czas prawdziwych męskich przyjaźni, które trwają do dziś. Co rok robimy spotkania klasowe i zjawiają się prawie wszyscy z naszej paczki. DOROSŁY. Już wtedy miałem buntowniczą naturę. Kiedy wychowawczyni kazała mi ściąć długo zapuszczany fikuśny kosmyk włosów, nie dość, że jej nie posłuchałem, to na złość włożyłem sobie kolczyk w ucho. Zaczął się okres imprezowania. Dyskoteki, siedemnastki i sławne już osiemnastki były na porządku dziennym. Musiałem mieć na to pieniądze. Pod koniec roku zrobiłem prawo jazdy i codziennie przed szkołą przywoziłem babcię z towarem na targ. W soboty też się handlowało więc pomagałem jej sprzedawać. Na osiemnastkę dostałem od niej żółtego „malucha”. Fakt, że starszego ode mnie o 2 lata, ale i tak byłem gość! MUZYKA. Słuchałem trudno dostępnego w Polsce rapu, aż kiedyś w telewizji zobaczyłem słynny występ Kazika z suszarką na festiwalu w Sopocie. A gdy zaśpiewał na żywo: „Stało się, stało się to co miało się stać. Dopiero w jej mieszkaniu, nosz k(...) mać!” wiedziałem, że to jest moja muzyka. Znałem wszystkie utwory z płyty „Spalam się”, a jego twórczością zaraziłem wszystkich dookoła. Muzyka nadal jest we mnie. Razem z synami stale powiększamy naszą kolekcję płyt i żyjemy od koncertu do koncertu. Mamy już zaplanowane wszystkie imprezy muzyczne na najbliższy czas.

Mariusz Weidner - redaktor naczelny „Nowin Raciborskich”

Gdy rodził się tygodnik, moje przyszłe miejsce pracy, ja chodziłem do liceum Mickiewicza. Styczeń 1992 był półmetkiem nauki w tej szkole, bo maturę zdawałem wiosną rok później. Mieszkałem w pobliżu, do szkoły wychodziłem za pięć ósma. Dyrektorem był Leszek Wyrzykowski, prywatnie mój sąsiad przez ścianę w bloku. Wybrałem klasę o profilu pedagogicznym, czyli kształciłem się na nauczyciela, ale nigdy nim nie zostałem. Klasa mocno sfeminizowana, chłopaków było zaledwie czterech. Dziewczęta za to najładniejsze w całym liceum. Lepszy byłem z polskiego i historii niż maty z fizyką. Bardziej niż nauka pociągało mnie kino i filmy na kasetach VHS. To były czasy świetności dla „Szklanej pułapki”, „Pretty Woman” i Kevina, który był „Sam w domu”. Były przebojami na pirackich kopiach. Nie myślałem wtedy, że będę kiedyś dziennikarzem. Zaczytywałem się w „Filmie”, „Ekranie” i „Piłce nożnej”, ale nie planowałem sięgać samemu po pióro. Dziennikarskie ciągotki przyszły jakieś 6 lat później.

Roman Okulowski - redaktor techniczny, grafik

Dokładnie nie pamiętam roku 1992. Miałem wtedy siedem lat, ale kilku szczegółów nigdy nie zapomnę. Uczęszczałem do pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr 11 w Raciborzu. Tam poznałem co to nauka i obowiązek. Dzięki pani Barbarze Szyksznian, która była moją pierwszą wychowawczynią, miło wspominam ten czas. Zresztą nauki nie było tak aż tak dużo, dlatego miałem sporo czasu na zabawę z przyjaciółmi. Graliśmy w piłkę, ganialiśmy po osiedlu, każdy dzień przynosił nowe i coraz ciekawsze pomysły na spędzanie czasu razem.

Pod koniec stycznia 1992 roku przyszedł czas na przerwę w codziennych trudach młodego człowieka, czyli ferie zimowe. Gdy tylko mieliśmy wolne, to wyjeżdżaliśmy całą rodziną do bliskich do Bierutowa. To małe miasteczko w województwie dolnośląskim zawsze było dla mnie pewnym azylem, ciepłym i magicznym miejscem na Ziemi. Dom rodzinny mojej mamy, gdzie zawsze czułem się dobrze i gdzie „ładowałem akumulatory”. Tam w czasie zimy urządzaliśmy długie kuligi, paliliśmy ogniska, chodziliśmy na spacery czy ślizgaliśmy się po zamarzniętych akwenach. Był to szczególny czas, w którym całe kuzynostwo, cała rodzina była zintegrowana i wszyscy dobrze się czuli w swojej obecności.

Wojtek Żołneczko - dziennikarz NR oraz portalu Nowiny.pl

W 1992 roku miałem sześć lat. Każdego dnia szedłem z mamą przez miasto do „zerówki” naprzeciwko komendy straży pożarnej. To był spory kawałek drogi, ale po drodze do pracy mamy, która była higienistką w „Dziesiątce”. Po posępnym gmachu tej szkoły nie ma dziś śladu, ale na szczęście „zerówka” naprzeciwko straży nadal stoi. Za każdym razem kiedy tamtędy przechodzę, przypominam sobie coś z tamtego czasu. Pamiętam, że kurtkę wieszałem na haczyku ze znaczkiem marchewki, siedziałem z kolegami przy pierwszym stoliku od prawej.

Niemalże każdą wolną chwilę spędzaliśmy z kolegami na podwórkach. Nie tylko naszym przy ulicy Kossaka, które nazywaliśmy „starym”, ale również na „nowym”, które było na drugim końcu tej ulicy (nieopodal Michejdy). Tam były lepsze urządzenia do zbaw, choć zawsze trzeba było uważać, żeby nie dostać w ucho od „miejscowych”, którzy nie tolerowali obecności „obcych” na swoim terenie. Graliśmy w wojnę/strzelanego, dechę (odmiana chowanego), piłkę, wspinaliśmy się na drzewa (nie tylko te niskie), szukaliśmy kamieni, w których odcisnęły się szyszki i skrzypy sprzed dziesiątków tysięcy lat.

To była beztroska i wolność, bo rodzice dawali nam dużo swobody. Za głowę łapali się dopiero wieczorem, gdy opowiadaliśmy im gdzie byliśmy i co robiliśmy. Na drugi dzień wszystko wracało do normy, która dzisiaj jest już chyba nie do pomyślenia. Czasy się zmieniły – podwórka przerabia się na parkingi, a dzieci bawią się na ogrodzonych płotem niewielkich placach zabaw, na pięknych urządzeniach, ale pod czujnym okiem rodziców czy dziadków. Dziś wszystko jest bezpieczne, schludne i uporządkowane, ale chyba też nudne.

Marcin Wojnarowski - dziennikarz

Kiedy w kioskach ukazał się pierwszy numer „Nowin Raciborskich”, uczęszczałem do czwartej klasy Szkoły Podstawowej nr 1 w Raciborzu. Był to czas, kiedy podglądając starszą siostrę, zacząłem się interesować muzyką. W towarzystwie taty, w sklepie muzycznym u Kosmola, który kiedyś mieścił się przy ul. Mickiewicza, wybierałem po okładkach losowe kasety magnetofonowe. Po odsłuchaniu w domu wybierałem coś dla siebie. W taki sposób trafiłem na nagrania zespołów, których szlak muzyczny zawiódł mnie na trop koncertów w Jarocinie. W 1992 r. oglądałem relację z tego festiwalu w telewizji, co wywarło na mnie duże wrażenie. Nikt nie pamięta jak zdobyłem gazetkę informacyjną z tegoż festiwalu. Buntownicze zainteresowanie już tylko rosło i wpłynęło na formowanie charakteru przyszłego dziennikarza. Moi rodzice mieli z tego powodu kilka problemów, ale szczególnie matka wykazała się nad wyraz dużą tolerancją, co zostało jej zapamiętane.

W szkole nie miałem wielkich problemów, oprócz lenistwa. Nie lubiłem nauki jako takiej, chyba że mogłem przy okazji zrobić coś na przekór. Dzieci w tych latach wolny czas spędzały poza domem. Wyż demograficzny gwarantował, że zawsze było towarzystwo na podwórku. To okres pierwszych, samodzielnych, dalszych wędrówek, poznawania okolic Ostroga i rywalizacji z innymi podwórkowymi grupami. W wakacje jeździłem na zakładowe kolonie, najczęściej nad Bałtyk, gdyż rodzice wierzyli, że dwa tygodnie wdychania jodu pozytywnie wpłyną na zdrowie dziecka. Ciekawostką jest, że już wtedy mogłem przewidzieć, że nie zostanę koszykarzem.

Marek Kuder -  Szef Biura Reklamy Wydawnictwa Nowiny

Moje pokolenie to rocznik `77. W 1992 roku miałem 15 lat i gdy pojawił się tygodnik „Nowiny Raciborskie”, nie miałem zielonego pojęcia gdzie leży Racibórz. Od urodzenia mieszkałem w Katowicach i uczęszczałem wtedy do pierwszej klasy liceum w Katowicach Ligocie. Nie wiedziałem wtedy, że zwiążę swoje losy z handlowaniem, sprzedażą, reklamą i marketingiem, choć dwa lata później zupełnie przypadkiem byłem już szefem dużej wypożyczalni windsurfingu nad polskim morzem. Ta przygoda z wodą i wiatrem zaowocowała w tamtych czasach również pobiciem rekordu Guinessa na największej desce z żaglem na świecie. Czas w liceum poświęcałem rozwijaniu swojej pasji muzycznej uczęszczając do szkoły muzycznej im. Kasprowicza na Teatralnej w Katowicach. Był to również etap zdobywania samodzielności i pierwszych (nie)odpowiedzialnych wyjazdów z kolegami w góry, który owocował zyskiwaniem pewności siebie, poznawaniem świata i nowych doświadczeń. Później wycieczki górskie z gitarą zamieniłem na wodę i wiatr, kiedy pokochałem windsurfing. A co z Raciborzem? Pierwszy raz zaistniał w moje głowie na początku studiów w 1996 roku, gdy namieszała w niej pewna piękna ruda z raciborszczyzny, dziś wspaniała żona Tatiana. Nowiny Raciborskie pojawiły się na wokandzie, gdy po przeprowadzce w 2003 roku do Raciborza, mając już wtedy doświadczenia z reklamą i marketingiem z międzynarodowej korporacji, szukałem pracy kupując kolejne wydania tygodnika. I od poszukiwania pracy przez Nowiny, chcąc nie chcąc, zostałem pracownikiem Wydawnictwa. I ta przygoda trwa do dziś.

Maciej Kozina - dziennikarz sportowy

25 lat temu miałem 5 lat. Rzadko się zdarza, żeby zapamiętać zdarzenia jakie się wówczas przytrafiły. Tak też jest w moim przypadku, bo ten czas zapamiętałem z robionych fotografii. Jest jednak jedno wydarzenie, które zapadło mi szczególnie w pamięć i nie umknęło mi ono tylko dlatego, że zostało uwiecznione na zdjęciach. To ogromny pożar lasów w Kuźni Raciborskiej. Wtedy wiedziałem, że to jest coś złego, a w kolejnych latach dowiadywałem się jak wielkie szkody zostały przez niego wyrządzone. Ale zacznijmy od początku. Można powiedzieć, że już wtedy miałem inspirację do dziennikarstwa, bo byłem w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, co jest niezwykle ważne w pracy dziennikarza. Moi rodzice, wówczas pracujący na terenie dawnej jednostki wojskowej w Kuźni Raciborskiej, zabrali mnie tego feralnego dnia ze sobą do koszar znajdujących się przy drodze prowadzącej z Kuźni na Siedliska. Jako mały chłopiec krzątający się na dworze przy jednostce wojskowej w upalny sierpniowy dzień dostrzegłem wzdłuż linii kolejowej, znajdującej się niespełna kilometr dalej, duży czerwony dywan. Myślałem, że to dywan, a może jakaś płachta... Po kilku minutach okazało się, że to nie dywan, a początek wielkiego pożaru. Pola i drzewa, które znajdowały się między torami, a jednostką wojskową zaczęły coraz bardziej zajmować się ogniem. Później pamiętam już tylko sporą panikę i ogromny żółty dym, kłębiący się nad terenem jednostki wojskowej. Wieczorem, gdy z balkonu spoglądało się w dal, widać było tylko rozpalone do czerwoności niebo. Dopiero po kilku latach dotarło do mnie jak wielki to był pożar, który wybuchł w kilku miejscach jednocześnie. Co ciekawe, 20 lat później pracując już dla Wydawnictwa Nowiny razem z kolegą z naszej redakcji zrealizowaliśmy film przypominający tamten moment.

Ewa Osiecka - dziennikarz

Moje dziennikarstwo od początku związane było z „Nowinami”, przy czym jako pierwsza otworzyła się przede mną redakcja w Rybniku. Dla dziennikarza z Raciborza wybór pracy był niewielki, ponieważ w latach 80. to pismo lokalne ukazywało się jako jedyne na Ziemi Raciborskiej. Za swój sukces uznałam więc możliwość znalezienia się w szeregach wytrawnych dziennikarzy, książkowo zorganizowanej redakcji. W rybnickich „Nowinach” zdobywałam pierwsze szlify zawodowe, poznając wszechstronność pracy w niedużym zespole. Głównymi narzędziami dziennikarskimi były wtenczas: notes, długopis i maszyna do pisania, do nawiązywania kontaktów służył redakcyjny telefon w Rybniku, a w Raciborzu – aparat w budce telefonicznej, natomiast środkami transportu w podróżach do gmin były autobusy i kolej.

Wizerunek dziennikarstwa zmieniły lata 90. Pojawiło się więcej pism, w tym „Nowiny Raciborskie”. Z kolegami po fachu spotykałam się podczas ważniejszych wydarzeń i uroczystości, które skrupulatnie opisywaliśmy. Sukcesywnie zmieniały się też techniczne możliwości pracy, przed dziennikarzami otwierał się dostęp do nowinek technicznych. Początek lat 90. to pierwsze komputery w redakcji, na które nieco sceptycznie patrzyli starsi koledzy. W końcu też doczekałam się prywatnego telefonu, z którego mogłam umawiać się na spotkania, niekoniecznie wystając w kolejkach przy ulicznych aparatach telefonicznych.

Wraz z tym postępem rozwijały się również pisma lokalne, które coraz szerzej otwierały swoje łamy na czytelników, czy to zwiększając gazetową objętość, czy też zmieniając szatę graficzną z biało-czarnej, na kolorową. Wydarzenia lat 80. i 90. sprawiły też, że prasa przestała być jednomyślna politycznie. Od kiedy pracuję nie zmieniła się natomiast idea pism lokalnych, które były, są i zawsze będą wierne czytelnikowi, do którego adresują swe teksty, a my – dziennikarze będziemy nieustannie poszukiwać coraz ciekawych, przyciągających uwagę informacji.

Artur Krzykała - dziennikarz sportowy

W styczniu 1992 roku byłem uczniem klasy maturalnej I LO w Raciborzu. W tamtym czasie nie myślałem o tym, że mogę kiedyś zostać dziennikarzem sportowym, chociaż piłką nożną pasjonowałem się już od dzieciństwa. Jako młody człowiek miałem w głowie studia oraz zdobycie wykształcenia, które pozwoli mi znaleźć pracę na miarę swoich oczekiwań. Razem z grupą przyjaciół byłem zaangażowany w działalność społeczną, a konkretnie zarejestrowanie Stowarzyszenia dla osób niepełnosprawnych z terenu gminy Krzyżanowice. Wspólnie z parafialnymi grupami charytatywnymi Caritas organizowaliśmy cykliczne spotkania, które mocno integrowały osoby niepełnosprawne ze zdrowym społeczeństwem. Ponadto grałem na keyboardzie i uczyłem miejscowe dzieci gry na tym instrumencie. Pojawiały się również pierwsze symptomy zainteresowań lokalnym samorządem, co w niedalekim czasie przełożyło się na 4 kadencje radnego miejscowości Tworków. Z tamtych czasów bardzo miło wspominam wszystkie obszary swoich działań, bo jako osoba niepełnosprawna przełamywałem wiele stereotypów i barier napotykanych w codziennym życiu.

Monika Pilch - Biuro Reklamy Wydawnictwa Nowiny

Kiedy ukazało się pierwsze wydanie „Nowin Raciborskich”, chodziłam do siódmej klasy Szkoły Podstawowej w Grzymałkowie, wtedy województwo kieleckie. W tym wieku nie myślałam jeszcze o pracy i z całą pewnością nie przypuszczałam, że kiedyś zamieszkam w Raciborzu. Mieszkałam na wsi i miałam niczym nieograniczone dzieciństwo. Pełne zabaw zawsze na podwórku – pod warunkiem, że się odrobiło lekcje. Zimy były pełne śniegu i tęgiego mrozu. Z tamtych czasów został mi pamiętnik z wycinkami z gazet. Kochałam się w Sylwestrze Stallone i kilku innych aktorach. Królowała wtedy „Filipinka” i czasopismo „Film”, które kupowałam w kiosku. Już wtedy słuchałam J. M. Jarre’a i marzyłam żeby kiedyś pojechać na jego koncert, co udało mi się zrealizować w zeszłym roku. To cudowny czas kaset wideo i „Wilka i Zająca”. Wieczorynka zawsze punkt 19.00 i wszystko było proste. Namiętnie w każdą niedzielę oglądałam blok „W starym kinie”, a w poniedziałki „Teatr Telewizji”. Niestety, z nikim nie dzieliłam tych pasji – wszyscy mówili że teatr jest nudny, a muzyka co najmniej dziwna. A ja tak nie uważam.