Kornelia Pawliczek-Błońska o kolędowaniu najmłodszych: to wstęp do kariery muzycznej
Kornelia Pawliczek-Błońska to nauczyciel muzyki, długoletnia dyrygent chóru krzanowickiego “Cecylia”, a także mama Agnieszki Kawulok, znanej w regionie wokalistki. Pełniła rolę przewodniczącej jury w konkursie kolęd w wojnowickiej szkole. Tam spytaliśmy ją o lokalne kolędowanie w wykonaniu najmłodszych.

NR: Pani Kornelia ma w takim jury niełatwą pracę do wykonania. Wykonawców jest wielu, trzeba wybrać najlepszych, a wśród dzieci to zawsze oznacza, że ktoś będzie “poszkodowany”, pojawią się łzy i zwątpienie. Co się ocenia na takim dziecięcym konkursie? Co decyduje o wygranej w takim projekcie?
Kornelia Pawliczek-Błońska: Rzeczywiście, na takim poziomie śpiewania to może trudniejsze zadanie niż przy ukształtowanych muzycznie wykonawcach. Ten konkurs ma szczególne znaczenie w okresie świątecznym, bo czy to piosenki, kolędy i pastorałki są bardzo wdzięcznym repertuarem. Przyjemnie się ich słucha, chce się dołączyć do śpiewu. Jednak jest to konkurs i ktoś musi w nim przyjąć rolę oceniającego występ. Ta rola przypada zawsze komisji. W Wojnowicach, czy gdzie indziej jury dobiera się tak, by bazowało i na doświadczeniu, na wiedzy jak i takim spojrzeniu pozaprofesjonalnym. Oczywiście oceniamy dobór repertuaru. Utwór nie powinien być ani za trudny, ani za łatwy dla wykonawcy w określonym wieku. Ważne są walory artystyczne prezentowane przez występującego. Jako podstawowe kryteria traktuję takie sprawy jak intonacja, czystość śpiewu i dykcja.
Róża Buchcik, która organizuje co roku ten konkurs, zawsze podkreśla, że istotna w nim jest ta powszechność śpiewana, coś w rodzaju powiedzenia: śpiewać każdy może. Zwraca też uwagę, że tu można przeżyć, choć w mniejszym wymiarze, publiczne wystąpienie, sprawdzić się przed publicznością i to dosyć wymagającą, bo każdy chce tu jak najlepiej zaśpiewać. Czy pani zdaniem mamy taki rozśpiewany naród, czego dowodzą te liczne show telewizyjne z muzyką, czy też jest jeszcze nad czym pracować?
Myślę, że ta możliwość pokazania się, wystąpienia przed jakąś publicznością jest tu bardzo ważna. Mamy tu przecież liczne grono naprawdę małych dzieci. Coś takiego jak zamiłowanie do muzyki, do śpiewu trzeba zacząć jak to się mówi w zarodku. Najlepszy czas przypada właśnie na naukę w szkole, może i wcześniej, bo już od przedszkoli oswaja się z występami dzieci przed jakąś widownią - rodziców, dziadków. Jeżeli już ktoś czuje się dobrze na scenie, to uważam, że będzie mu w życiu łatwiej. Będzie bardziej przebojowy, odważny. Powiedzmy sobie szczerze: moje pokolenie jest bardzo rozśpiewane. My na każdych urodzinach, imprezach stawiamy na wspólne śpiewanie, muzykowanie. Widzę, że u mojej córki, jej znajomych, pomimo że ona sama jest profesjonalną wokalistką, to jak się mówi: teraz zaśpiewamy, to od razu jest narzekanie, że trzeba właśnie tak spędzać wspólny, wolny czas. Słyszę wtedy: Jezu, znowu będziecie śpiewać? Córka traktuje śpiew bardziej artystycznie, a dla nas to okazja do biesiadowania, ja traktuję to towarzysko. Dlatego jest ważne, żeby dzieci w to wprowadzać. Oczywiście, one później wybiorą swoją drogę, niekoniecznie zostaną muzykami. Osobiście ubolewam, że nauka muzyki w szkołach traktowana jest po macoszemu. Kończy się wtedy, kiedy można byłoby rozwijać muzyczne pasje. Wiem, że kto traktuje to na poważnie, to dzisiaj różne możliwości, ale wolałabym, że tak ważny dla mnie przedmiot nauczania nie odchodził tak szybko do lamusa. Nie każdy pójdzie do szkoły muzycznej, a wiele talentów w ten sposób gubi się po drodze.
Pani spędziła w chórach większość swego życia, na pewno tego zawodowego, muzycznego. Na takim konkursie, jak ten wojnowicki prezentacje są indywidualne. Co w śpiewaniu jest bardziej wartościowe - solowe występy, czy występy grupowe, zespołowe?
Takie solowe występy to jest preludium do tego, żeby potem zaśpiewać w chórze. Często tak jest, że ktoś przyjdzie pierwszy raz na nasze zajęcia i mówi: o, ja już więcej nie przyjdę, tu widać, że nie umiem śpiewać. Dziwię się wtedy, bo wiem, że umie. Pytam o powód decyzji. Słyszę, bo ten chór mnie “ściąga”, a ja wtedy podkreślam, że właśnie o to chodzi, o tą podzielność uwagi. Słyszę tenor, ale śpiewam altem, śpiewam sopranem, ale muszę zgrać się z basem. To jest wyższa szkoła jazdy, której nie ma bez indywidualnego początku. Tutaj trzeba zacząć, żeby móc trafić do chóru.