Kamil Wollny: Bieganie jest jak narkotyk

Jego nazwisko w zestawieniu z jego pasją, to swoisty oksymoron, który zapewne przyprawia publiczność o uśmiech, gdy mój rozmówca wręcz wbiega na podium. Można by pomyśleć, że pasję wybrał na przekór wszystkiemu, a uporu i determinacji odmówić mu nie można. Bieganiem interesuje się od kilku lat, ale już teraz może pochwalić się licznymi sukcesami. Nic go tak nie satysfakcjonuje, jak pokonywanie coraz to większych dystansów. – To jak narkotyk – mówi Kamil – a takiego uzależnienia życzę każdemu.

Sport był zawsze obecny w Twoim życiu?
Od dziecka grałem w piłkę nożną. Wykorzystywałem praktycznie każdą wolną chwilę, by wyjść na boisko i potrenować z kolegami. Należałem nawet do lokalnego klubu piłkarskiego, choć muszę przyznać, że za zajęciami z WF’u nigdy nie przepadałem.

Kiedy zakochałeś się w bieganiu?
Pracując zawodowo, spotkałem człowieka, który po dość ciężkiej dniówce stwierdził, że idzie pobiegać około 20 km. Nie mogłem w to uwierzyć, dlatego gdy po raz kolejny poinformował mnie o swoich planach, zainstalowałem mu aplikację biegową. Okazało się, że faktycznie robił takie dystanse. Pomyślałem wtedy, że skoro on może, to ja też. Zacząłem od kilometrowego marszobiegu. Później były to już 3 km. Potem 4, 5, 8… Pokonywanie coraz większych dystansów tak mi się spodobało, że w 2015 roku zapisałem się na „Drugi Cross po Ziemi Pietrowickiej”. Czułem niedosyt, dlatego później wziąłem udział w 10. kilometrowym „Biegu bez granic”. To wciąż mnie nie zaspokajało, więc spróbowałem swoich sił w półmaratonie, czyli na dystansie 21,097 km. Nie było łatwo, ale satysfakcja z ukończenia takiego biegu jest nie do opisania. Po ok. 8 miesiącach od rozpoczęcia przygody z bieganiem, ukończyłem swój pierwszy maraton „Silesię” na dystansie 42,195 km – jest to jeden z najcięższych biegów w kraju, o czym dowiedziałem się przed startem. Przez tydzień nie mogłem wstać z łóżka. W chwilach słabości wspominałem słowa jednego z uczestników – Bieganie boli. Lepiej zaakceptuj to na początku, bo w przeciwnym razie nigdzie nie dotrzesz. – wziąłem sobie te słowa do serca i teraz na koncie mam 11 maratonów. Nie odczuwam również takiego zmęczenia, jak na początku. Po maratonie jestem w stanie przyjść do pracy. Wszystko jest kwestią odpowiedniego przygotowania.

Biegasz codziennie?
Treningi mam średnio, co 2-3 dni, a co weekend, jeśli nie startuję w żadnych zawodach, to robię tzw. długie wybiegania. Miesięcznie potrafię przebiec od 120 do 200 km, w zależności od tego, do czego się przygotowuję. Warto zaznaczyć, ze bieganie nie jest jedyną aktywnością fizyczną, jaką wykonuję. Dochodzą do tego treningi wzmacniające, ogólnorozwojowe i siłowe. Jestem również pasjonatem kolarstwa, więc w ten sposób uzupełniam swój trening. Oprócz tego lubię pływać, dlatego często można mnie spotkać na basenie. Bieganie jest ważnym elementem treningu, ale równie istotne są regeneracja i rekreacja, które często są pomijane przez biegaczy, co stanowi duży błąd.

Skąd bierzesz na to siły?
Z satysfakcji, jaką czerpię, gdy widzę u siebie poprawę formy, kondycji i wyników. Te ostatnie najlepiej mi oceniać z podium. Wtedy wiem, że wszystko to, co robię, ma sens. Odkąd biegam, jestem cały czas na diecie obrotowej (śmiech), dlatego sił dostarcza mi również motywacja do nieprzybierania na wadze.

Na swoim koncie możesz pochwalić się licznymi nagrodami. Z których jesteś najdumniejszy?
Na pewno ucieszyło mnie zdobycie „Korony Polskich Maratonów” – czyli przebiegnięcie pięciu maratonów w przeciągu 2 lat. Udało mi się to zrobić w rok na przełomie 2015-2016. Zdobyłem również kilka „Koron Polskich Półmaratonów”. Uszczęśliwiło mnie zdobycie zeszłorocznej „Złotej Korony Polskich Półmaratonów”, czyli przebiegnięcie 11 półmaratonów. Na dwóch z nich uczestniczyłem dzień po dniu, a miejsca biegów znajdowały się w różnych częściach Polski. Można by powiedzieć, że zrobiłem wtedy maraton na raty, bo w sobotę pobiegłem w Sobótce 21.097 km, a w niedzielę w Warszawie 21.097 (śmiech). Jestem dumny ze zdobycia tej nagrody, ponieważ przebiegnięcie 11. na 11 półmaratonów udało się niewielu osobom. Do korony wystarczy ukończyć zaledwie 5/11 w ciągu roku. Do złotej trzeba mieć 10/11 , a mi się udało zdobyć wszystkie. W skali kraju taki wynik osiągnęło 11 osób. To chyba jakaś znacząca, magiczna liczba. Sukces ten zawdzięczam nie tylko sobie, ale i mojemu pracodawcy, który współfinansował ten projekt. Oprócz tego, cieszę, że udało mi się zdobyć tytuł „Weterana” i „Koronę Runmageddonu” w 2017r. Jednak najwspanialszą nagrodą jest dla mnie fakt, że podczas zawodów startuję ze wspaniałymi ludźmi. Człowiek może osiągnąć wszystko, jeśli poświęci temu odrobinę chęci, wolnego czasu, determinacji, hartu ducha, ale fundament stanowią ludzie, którzy będą nas w tym wszystkim wspierać. Ja mam to szczęście.

Jak wspominasz swoje początki?
Były ciężkie, bo sam nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę, na czym mam się skupić, na co mnie stać. Gdybym wtedy wiedział to, co wiem teraz, to wiele bym zmienił, począwszy od treningów, diety, a skończywszy na planowaniu startów. Na pewno mniej bym się zmęczył (śmiech).

Wśród biegaczy panuje przekonanie, że to sport uzależniający. Podzielasz to zdanie?
Tak. Jeśli wszystko robi się z głową i pasją, to nie ma nic lepszego, jak zebranie myśli i odstresowanie się przy wydzielających się endorfinach. Z tego powodu najbardziej lubię półmaratony, czyli dystanse na 21,097 km.

Jaki był najdłuższy bieg, jaki udało Ci się ukończyć?
Ultramaraton górski w Karpaczu, czyli bieg na dystansie 55 km przy ponad 3000 m przewyższenia (tj. różnicy wysokości). Udało mi się go ukończyć w 7:53:32. Przebiegnięcie tak wymagającej trasy jest możliwe wyłącznie dzięki odpowiedniemu przygotowaniu treningowemu oraz dziesiątkom wybieganych kilometrów. Ważne jest również strategiczne rozplanowanie startu, czyli sił i odpowiednie wyposażenie – szczególnie w górach, gdzie różnica temperatur między górami, a dolinami jest znacząca. Jednak radość na mecie jest bezcenna. Już w tę sobotę czeka mnie podobne wyzwanie w Beskidach. Dystans będzie miał około 45 km. Trzymajcie za mnie kciuki!

Co zyskujesz dzięki swojej pasji?
Na pewno ścianę pełną medali (śmiech). Tak naprawdę sens życia, bo poukładałem je miedzy licznymi treningami, a startami. Kocham to, co robię i jeśli nie będę miał żadnej poważniejszej kontuzji, a firma Eko-okna wciąż będzie tak chętnie wspierała mnie w mojej pasji, to nic mnie nie powstrzyma. Człowiek musi mieć w życiu jakieś cele. Jeśli jesteś spełniony i realizujesz się w życiu, to odczuwasz sens istnienia. Jednak pasja to nie tylko przyjemności, ale i wyrzeczenia, dziesiątki godzin na treningach oraz poświęcenie. Pomimo tego, że kocham spać, to dla treningu jestem w stanie wstać o 6-7 rano po drugiej zmianie w pracy, a to wszystko po to, by wykonać dłuższą jednostkę treningową w przygotowaniu się do starów. Nic się samo nie zrobi.

3 maja w Raciborzu odbędzie się „Bieg bez granic”. Masz jakieś rady dla uczestników?
Bieg jest po południu, więc na pewno odradzam obiad – przynajmniej na dwie godziny przed startem. Wiem z doświadczenia, że lepiej zjeść lekki posiłek. Trzeba podejść do startu z chłodną głową. Wszystkim raciborzanom życzę dużo wytrwałości. Pamiętajcie, że każdy, kto przekroczy linię mety, jest zwycięzcą samego siebie – a o to przecież najtrudniej.

Aleksandra Piwowarczyk