Pogrzeb i… cztery wesela czyli wywiad z Mirosławem Basistą

Mirosław Basista nie związał swojej przyszłości z karierą muzyczną, jak mogłoby sugerować jego nazwisko. Nie zdecydował się także na motoryzację, choć nie ukrywa, że w szczególności ta zabytkowa nie jest mu obojętna, zajmując drugie miejsce obok wybranki jego serca – fotografii. Droga u jej boku nie była usłana różami. Początki można by nazwać traumatycznymi… Zwykło się jednak mówić: „nie ważne, jak się zaczyna, ważne, jak się kończy” – te słowa doskonale opisują sinusoidę emocji, z jakimi musiał zmierzyć się przed obiektywem mój dzisiejszy gość.

Od ilu lat jesteś „związany” z aparatem?
Moja historia z aparatem zaczęła się już w szkole podstawowej. Na początku zdjęcia nie wychodziły mi zbyt dobrze, o czym świadczyła krytyka jednego z moich bliskich, którą do dziś pamiętam. To mnie jednak nie zniechęciło, a wręcz odwrotnie – stało się siłą napędową. Nigdy wcześniej nie chciałem się czegoś nauczyć bardziej niż wtedy. Analizowałem swoje prace, starałem się nie popełnić więcej tych samych błędów. Jak widać, konstruktywna krytyka potrafi naprawdę wiele zdziałać. Mnie dała solidego kopa, dzięki któremu jestem dziś tym, kim jestem.

Jakie było Twoje pierwsze zlecenie?
Jeszcze w szkole podstawowej zostałem poproszony o… sfotografowanie pogrzebu. Nie pamiętam czyj to był pogrzeb i kto mi zlecił to zadanie. Wiem jednak, że po wywołaniu zdjęć zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo wartościowe są fotografie. Zrozumiałem wówczas, że dzięki nim można „zamrozić” emocje… To była kolejna motywacja do tego, by związać w przyszłości swoje życie z tym zawodem.

To dość traumatyczny początek, który jednak nie zaważył na Twojej dalszej karierze, bo aktualnie fotografujesz wydarzenia, których dramatycznymi nazwać chyba nie możemy.
Tak, skupiłem się na fotografii ślubnej.

Co starasz się uchwycić na planie?
Nie mam żadnych wytycznych. Wychodzę z założenia, że fotografia to nie geometria wykreślna, gdzie są stałe zasady. W fotografii komercyjnej ważne jest to, aby klient był usatysfakcjonowany, a sama sesja była zgodna z moim światopoglądem.

Czyli istnieją sesje, których byś się nie podjął. Jakie na przykład?
Nigdy nie zrobię zdjęć „sztampowych” typu: kocyk-szampan etc., nawet gdyby ktoś byłby w stanie zapłacić mi wielokrotność normalnej ceny.

Czy jest coś, co wyróżnia Twoje prace na tle innych?
Mam nadzieję, że w moich zdjęciach widać treść, to znaczy, że można w nich dorobić opis tego, co mają przedstawiać.

Co najbardziej lubisz fotografować?
Zdecydowanie ludzi.

Dlaczego?
Lubię poznawać nowe osobowości. Ludzie potrafią określić, jakie są ich preferencje, co im się podoba, a co nie. Fotografowanie martwej natury nie daje takich możliwości.

Co jest najtrudniejsze w pracy fotografa?
W fotografii komercyjnej najtrudniejsze jest dopasowanie swojego spojrzenia do spojrzenia klienta. Kiedy byłem jeszcze początkującym fotografem, często zachwycałem się danym momentem w takim stopniu, że zapominałem o jego sfotografowaniu! (śmiech) Działo się tak prawdopodobnie dlatego, że angażowałem się zbyt emocjonalnie w pracę.

Większość Twoich zdjęć poświęcona jest tematyce ślubnej. Dlaczego postanowiłeś pójść właśnie w tym kierunku?
Lubię poznawać ludzi. Każdy ślub to nowe indywidualności. Wiele można się nauczyć. Czasami bywają sytuacje, które zaskakują większość obecnych – nawet tych, którzy bywają na ślubach stosunkowo często. Zeszłego roku, będąc na polsko-szkockim weselu, pewna sytuacja rozbawiła mnie do łez (śmiech). Panna Młoda tłumaczyła przed ślubem swojemu przyszłemu mężowi, jak wygląda polska msza. Pojawił się tam też wątek ofiarowania, czyli ten moment, w którym obchodzi się ołtarz i wrzuca pieniądze do puszki, koszyczka… Pan Młody bardzo zaangażował się w powierzone zadanie. Stres jednak zrobił swoje. Podszedł do księdza w jednym z najmniej odpowiednich momentów mszy. Zarzucił kiltem, wyciągając portfel i zapytał: „how much?” (Ile?)

Mam nadzieję, że ta sytuacja pozwoliła rozładować napięcie, które przy takich wydarzeniach jest czymś naturalnym. Czy jako fotograf możesz temu zaradzić?
Staram się, by atmosfera była luźna, o ile to w ogóle możliwe w tak ważnych chwilach.

Rzeczywiście, fotografowanie najważniejszego dnia w życiu Pary Młodej wiąże się z ogromnym stresem zarówno dla nich, jak i dla fotografa. Powtórek nie będzie, a zdjęcia pozostawią pamiątkę na całe życie. Jak radzisz sobie z taką presją?
Stres może działać motywująco – trzeba to wykorzystać. Najważniejsze jest skupienie, dawanie z siebie 100%, przewidywanie niektórych sytuacji. Trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę z tego, że jest to bardzo istotny moment dla Młodych i to od nas – fotografów w dużej mierze zależeć będzie to, jak będzie wspominany, ponieważ to my jesteśmy zobligowani do uchwycenia tych ulotnych chwil.

Przygotowujesz się do sesji, czy pomysł pojawia się nagle?
Uwielbiam nieprzewidywalność. Staram się najczęściej „wyczuć” albo wprost zapytać, jakie dana Para Młoda ma preferencje, jeżeli chodzi o zdjęcia. Często na początku sesji pokazuję kilka zdjęć, aby suma reakcji na pokazane sesje skierowała wektor mojego działania w określonym kierunku.

Twoje zdjęcia są kreatywne. Skąd czerpiesz pomysły?
Dziękuję! Naturalna atmosfera i szczere emocje mają bardzo duży wpływ na to, jakie powstanie zdjęcie. Mam oczywiście swojego fotograficznego „guru”. Jest nim Alberto Sagrado, hiszpański fotograf, który ma oryginalne spojrzenie na fotografię. Ponadto minimalizuje reżyserowanie, co stanowi dla mnie ogromny atut. Pomysły czerpię także z prac innych fotografów, którzy niekoniecznie związani są z tematyką ślubną.

Spotkałeś się z jakąś reklamacją?
Tak, kiedyś po kilku latach od ślubu, Pani Młoda chciała usunąć brata ze zdjęć, ponieważ się z nim pokłóciła…

Mam nadzieję, że pytanie o usunięcie będzie tym z rodzaju retorycznych (śmiech). Oprócz sesji ślubnych zajmujesz się filmami wizerunkowymi. Ile czasu zajmuje przygotowanie takiego materiału?
Film wizerunkowy to dość złożony proces, ponieważ trzeba wykonać kilka scenariuszy i rozpisać dokładnie każdą scenę, dobrać udźwiękowienie itd, tak aby klient miał wyobrażenie gotowego produktu i mógł wprowadzać do niego ewentualne korekty jeszcze zanim dojdzie do sfinalizowania. Najczęściej kilkuminutowy film wizerunkowy zajmuje kilka dni zdjęciowych w różnych lokacjach. Często pracujemy dla branż, o których nie mamy pojęcia, więc zanim weźmiemy się do roboty, musimy zapoznać się z danym tematem. Najbardziej czasochłonna jest postprodukcja, to ten moment, w którym nadaje się zamierzony styl, tak aby film stwarzał odbiorcy właściwy wizerunek firmy.

W swojej karierze możesz się pochwalić sesją dla niemieckiej firmy „Lunavia”. Jak wspominasz to przedsięwzięcie?
Sesja dla lunaVi to bardzo spontaniczny projekt, który zrealizowaliśmy w stosunkowo krótkim czasie (3-4 dni + postprodukcja) od A do Z, mianowicie pewnego popołudnia zadzwonił do mnie przedstawiciel niemieckiej firmy i zapytał czy podejmiemy się realizacji katalogu łącznie z załatwieniem modelki, wizażysty, kosmetyczki, fryzjera, lokalizacji, transportu, wyżywienia, noclegów… etc za kilka dni. Po krótkim namyśle, odpowiedziałem twierdząco, w moim mniemaniu wyszło świetnie, katalog jest w większości sklepów meblowych w Niemczech, został wydrukowany w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy.
Takich projektów życzę Ci jak najwięcej. Dziękuję za rozmowę.

R.B