Od tragedii po spełnienie marzenia. Justyna zaśpiewała w „Mam Talent!”

Urodzona i wychowana w Kuźni Raciborskiej – niespełna 20-letnia Justyna Mikunda, o której świat usłyszał dzięki programowi TVN – „Mam Talent!”. W tym roku przeżyła osobistą tragedię, ale podniosła się i spełniła swoje marzenie – zaśpiewała na dużej scenie. Z Justyną, w Miejskim Ośrodku Kultury Sportu i Rekreacji w Kuźni Raciborskiej, gdzie spędziła wiele czasu śpiewając na scenie i poza nią, rozmawiał Maciej Kozina.

– Jak się zaczęła Twoja przygoda ze śpiewaniem?
– Śpiewałam w przedszkolu, byłam wysłana na występy, ale więcej śpiewałam w podstawówce. Koleżanka występowała na apelu i potem bili jej brawo. Spodobało mi się to i stwierdziłam, że ja też chcę. Zapytałam się nauczycielki, czy też mogłabym coś zaprezentować na kolejnym apelu. Wyraziła zgodę, więc jako czwartoklasistka zaśpiewałam „kulawym” angielskim piosenkę Michaela Jacksona. Wiem, że się to publiczności spodobało i od tamtego czasu byłam wysyłana na dodatkowe zajęcia ze śpiewu. Później zaczęłam śpiewać w MOKSiR u pana Stefana Wardengi. W gimnazjum się to rozpłynęło, bo było więcej nauki, a sama zdawałam sobie sprawę, że wybitną artystką nie jestem i są ode mnie lepsi. Pomyślałam, że zostawiam śpiew.

– Brałaś udział nie tylko w apelach, ale także startowałaś w konkursach wokalnych.
– Występowałam podczas konkursów wokalnych organizowanych przez MOKSiR i kończyły się one sukcesami, jednak dalej nie szłam, bo wiedziałam, że nie jestem wychowanką Elżbiety Zapendowskiej, aby myśleć o czymś więcej.

– Ile czasu poświęcałaś wówczas na śpiewanie?
– Jeżeli dobrze pamiętam, to było dwa razy w tygodniu po godzinie.

– Śpiewałaś, bo Ci się to podobało, czy też ktoś powiedział, że masz ładny głos?
– I jedno, i drugie. Podobało mi się, ale też miałam wokół siebie grono osób, które mówiły mi, że pięknie śpiewam.

– Pamiętasz swój pierwszy konkurs?
– Tak. Śpiewałam wtedy piosenkę Blue Cafe „Czas nie będzie na nas czekał”. Byłam bardzo zestresowana, płakałam cały czas, a ludzie nie potrafili mnie uspokoić. To były tak wielkie nerwy, że nie umiałam wyjść na scenę. Mimo, że kosztowało mnie to dużo stresu, to podobało mi się to, co robię, bo scena to takie miejsce, w którym zapomina się o wszystkim. Jestem tylko ja, widownia, piosenka i skupiam się tylko na tym. Kompletnie inny świat. To jest super.

– Kto pierwszy powiedział, że masz talent?
– Szczerze to nie pamiętam. Ktoś na pewno ze szkoły w podstawówce. Być może była to Maria Minko. Później pod skrzydło wziął mnie pan Stefan i tak trwało to przez jakiś czas, aż zrezygnowałam w gimnazjum.

– Ale jednak kontynuujesz śpiewanie…
– Wróciłam do tego w liceum. Pozwoliłam się odkryć na nowo. Nauczycielka muzyki – pani Kubala usłyszała jak śpiewam i wzięła do chórku. Zaczęliśmy jeździć na konkursy, występowałam na uroczystościach w szkole i w sumie na tym się to zamykało.

– Uczęszczałaś do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu do klasy… mundurowej.
– Byłam w mundurówce, maturę zdałam w tym roku i teraz czas na studia.

– Skąd pomysł na pójście do klasy mundurowej?
– Zawsze chciałam być policjantką. Później poznałam chłopaka, który był ratownikiem medycznym. „Jarało” mnie to, co on robił. Zaraził mnie tym kompletnie i aktualnie dostałam się na studia ratownictwa medycznego w Sosnowcu. Jakby nie patrzeć, dalej w mundurze.

– Dlaczego „Mam Talent!”?
– Mój chłopak Zygmunt mnie do tego namówił. „Justyna masz taki talent, idź do jakiegoś programu” – słyszałam. Sceptycznie do tego podchodziłam, bo wiedziałam, że występują tam lepsi wokaliści ode mnie.

– Mówiłaś sobie „Skromna dziewczyna z małej miejscowości, co ja będę tam robić”?
– Coś w tym stylu. Bardziej myślałam, że sobie tylko wstydu narobię. Z roku na rok jak były castingi, to odwlekałam pomysł z wystartowaniem. W końcu zauważyłam reklamę w telewizji i pomyślałam, że wystartuję tak, jak chciał Zygmunt. Bardzo tego chciał, a nigdy sama bym nie wpadła na ten pomysł. Na początku myślałam, że się tam spalę ze wstydu, jak wyjdę na scenę i co ludzie powiedzą. Nigdzie się nie przygotowywałam do castingu, tylko w domu sobie „wyłam”. Często mnie słychać na klatce schodowej (śmiech). W końcu się zdecydowałam. Pojechałam na precasting do Zabrza z siostrą Zygmunta. Tam zaśpiewałam piosenkę pt. „Hallelujah” i dostałam wiadomość, że jestem w kolejnym etapie.

– Jak to odebrałaś?
– Ogromne zaskoczenie! W Katowicach przed jury z Agnieszką Chylińską, Małgorzatą Foremniak i Agustinem Egurrolą zaśpiewałam piosenkę Adele „When We Were Young”. To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Czekałam na ten występ cały dzień. Przyjechałam o godzinie 9, a wystąpiłam jako ostatnia, pod wieczór. Byłam zamknięta w pokojach z resztą uczestników, którzy byli równie zestresowani jak ja i słyszałam zza ściany dźwięk oznaczający niezadowolenie jury. Kiedy wracali do pokoju wokaliści, którzy moim zdaniem byli bardzo dobrzy, to się zastanawiałam: co ja tutaj robię? Mamo, ja wracam do domu! W Katowicach byłam już z mamą Agnieszką i Jolą, siostrą Zygmunta. Oprócz tego, na miejscu wspierała mnie reszta moich przyjaciół, ale na backstage mogłam ze sobą zabrać dwie osoby, i to była mama i Jola.

 

– Co czułaś w momencie wejścia na scenę „Mam Talent!”?
– Nie mogłam uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Widziałam tych ludzi, co w telewizji: Marcina Prokopa, Szymona Hołownię i jury. Było to marzenie od małego, żeby pojawić się na wielkiej scenie. To było spełnienie mojego marzenia.

– Jury znało Twoją historię, także tę tragiczną stronę, o której Cię jeszcze nie zapytałem.
– Tak. Przed występem wypełnia się informacje o sobie i opis swojego życia. Wiedzieli, że Zygmunt, mój chłopak, który zachęcił mnie do udziału w programie, zginął w tragicznych okolicznościach, zatem nie zdziwiło mnie, że właśnie o to zapytali. W internecie zarzucają mi, że zrobiłam to specjalnie, żeby wygrać i wzbudzić litość u ludzi. Prawda jest taka, że to, co się już wydarzyło, już starczy, bo to było spełnienie moich marzeń.

– Ale dostałaś się do dalszego etapu, więc może jednak będzie z tego coś więcej?
– Wystąpiłam, bo taka była wola Zygmunta. Spełniłam swoje marzenie, a co będzie dalej, to czas pokaże.

– Twoja osobista tragedia dotknęła Cię pół roku temu. Wracasz jeszcze do niej?
– To było dokładnie 1 marca 2017 roku. Zygmunt wybrał się prywatnie do wypadku w Kuźni Nieborowskiej jako ratownik. Wracał z pracy i stwierdził, że pojedzie do wypadku. To było zderzenie volkswagena z TIR–em. Chciał pomóc rannym, stworzył się korek, a kierowca jednego z aut chciał się wyrwać ze sznuru samochodów. Ten kierowca zablokował przejazd karetce, więc Zygmunt wyszedł na ulicę, aby „powiedzieć”, co o nim myśli. Kierowca się nie zatrzymał, potrącił go. Zygmunt przez dwa tygodnie był w szpitalu, w śpiączce, po czym 15 marca odszedł.

– To ogromna tragedia, ale teraz już spokojnie o tym opowiadasz.
– To był trudny czas. Miałam myśli, że życie nie ma sensu i tym podobne. Teraz, gdy o tym mówię, to już nie płaczę, ale jakbym rozmawiała o tym jeszcze kilka miesięcy temu, to nie dałoby się ze mną porozmawiać. Teraz przyszedł czas, kiedy wszystko sobie poukładałam i chcę o nim mówić, bo był wyjątkowym człowiekiem. Zrobił dla ludzi wiele dobrego. Był w stanie sobie odebrać, żeby dać komuś innemu. Nie znam drugiego takiego człowieka jak on. Gdy odszedł, miał 23 lata.

– Wracając do „Mam Talent!”. Czyje słowa z jury wywarły na tobie największe wrażenie?
– Zdecydowanie Agnieszki Chylińskiej. Powiedziała, że wbiło ją w fotel, że mam wyjątkową barwę głosu i, że mam talent. Gdy stałam na scenie, to nic do mnie nie docierało. Słyszałam tylko „bla, bla, bla”, bo takie emocje temu towarzyszyły. Byłam oślepiona przez wszystkie światła i skupiona na tym, dla kogo śpiewałam. Docierało do mnie tylko tyle, że jest dobrze, ale żadnych słów nie pamiętałam. Dopiero teraz, jak zobaczyłam odcinek w tv, posłuchałam, co tak naprawdę do mnie mówili.

– Przeszłaś do dalszego etapu. Wiesz, co dalej?
– Pomidor.

– Czy też nic nie chcesz powiedzieć?
– Pomidor.

– Pomidor, tak?
– Tak! Podpisałam umowę, że nie mogę nic powiedzieć, ale były już nagrania i wiem, co jest dalej.

– A więc, co jest?
– Pomidor! (śmiech)

– A może chociaż przekażesz nam, kiedy znów Cię zobaczymy w tv?
– Nic nie wiem. Myślę, że jak skończą się castingi, to wtedy będzie ciąg dalszy.

– Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a więc mimo, że już spełniłaś marzenie, to pewnie chcesz iść dalej.
– Jakby jednak otworzyła się furtka do dalszego śpiewania, to na pewno bym się ucieszyła. Więcej ludzi mogłoby mnie usłyszeć i można pokazać się, śpiewając inną piosenkę.

– Śpiewasz w języku angielskim i to bardzo dobrze. Kiedy się go nauczyłaś?
– W zasadzie to śpiewałam ze słuchu. Później, gdy uczyłam się tekstu, prosiłam o napisanie mi wymowy poszczególnych słów. Teraz już sobie radzę bardzo dobrze z językiem. Bez problemu dogadam się z drugim człowiekiem po angielsku. W podstawówce to był bardziej angielsko–chiński (śmiech).

– Gdy spotykasz teraz ludzi na ulicy to…
– Często mi się zdarza, że ludzie mnie rozpoznają i gratulują. „Hej ja cię widziałem, ty jesteś Justyna”. W niedzielę wyszłam z psem i zaczepił mnie jakiś pan, i chciał sobie zrobić ze mną zdjęcie. Zaspana, w dodatku nieumalowana, wyglądałam bardziej jak bezdomna, ale skoro chciał, to zrobiliśmy zdjęcie. Generalnie to miłe, że ludzie tak pozytywnie to odbierają. Mówią, że występ wywołał u nich wielką falę emocji i wzruszenie.

– Wracając do codzienności. Teraz czas na studia.
– Tak jak już wspomniałam, zaczęłam studiować ratownictwo medyczne w Sosnowcu w trybie zaocznym. Ponadto jestem na etapie szukania pracy.

– Jakie jest twoje marzenie?
– Jedno się właśnie spełniło. A kolejne? Być mamą, mieć męża i gromadkę dzieci.

– A jakby pojawiła się kariera związana ze śpiewem, to co wtedy?
– Gdyby ktoś chciał ze mną współpracować, to pewnie podjęłabym się tego. Zależy z czego będzie można wyżyć, bo ratownictwo medyczne nie jest opłacalne.

– A może jednak pani policjant?
– Kto wie? Czas pokaże.

Maciej Kozina