Stanisław Borowik: Zawsze biorę pierwszą ligę

O 25 latach pracy nad memoriałem, przygodach z gwiazdami, muzycznych fascynacjach i planach na przyszłość ze Stanisławem Borowikiem rozmawia Katarzyna Gruchot.

– Co pan robił w 1992 roku?
– Byłem żonaty, miałem 15-letnią córkę i 10-letniego syna, ale przede wszystkim byłem strażakiem. Pracowałem w Komendzie Rejonowej Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu najpierw jako kierowca a potem garażowy odpowiedzialny za kierowców i stan techniczny samochodów.

– Pamięta pan dzień, w którym dowiedział się, że płoną lasy w Kuźni Raciborskiej?
– Nigdy tego nie zapomnę. Nie miałem wtedy zmiany, ale dostałem telefon, że palą się lasy w Kuźni i sytuacja jest poważna. Od razu pojechałem do pracy, żeby się przebrać. W samochodzie odebrałem informację przez radio, że spalił się jelcz z Andrzejem Kaczyną w środku. Jego kierowcy – Hubertowi Dziedziochowi, który mieszka w Babicach, udało się uciec, a drugiego ze strażaków – Andrzeja Malinowskiego znaleziono martwego w lesie. Na polecenie komendanta głównego Feliksa Deli zająłem się zorganizowaniem pogrzebów. W sumie były trzy, bo zginęła jeszcze tragicznie matka z dzieckiem w wózku, która została potrącona przez wóz strażacki. Dziecko uratowano, a jej nie. Pojechałem do jej rodziny i przepraszałem ich w imieniu strażaków. Rozmowy, które musiałem wtedy przeprowadzić z wszystkimi bliskimi osób, które zginęły, to były bardzo trudne chwile.

– Kiedy pojawił się pomysł na uczczenie poległych strażaków memoriałem?
– Pamiętam pożar rafinerii ropy naftowej w Czechowicach-Dziedzicach, w którym zginęło wielu strażaków. Ofiary wybuchu uczczono tablicą, ale ludzi nikt już dzisiaj nie pamięta. Pomyślałem że organizowany co roku memoriał byłby lepszym rozwiązaniem, a nazwiska poległych w Kuźni strażaków poznałaby cała Polska. W ten sposób wyrazilibyśmy nie tylko hołd naszym kolegom, ale i szacunek dla ich rodzin. Od razu pomyślałem o wyścigu kolarskim, bo Andrzej Kaczyna był fanem kolarstwa i sam często jeździł na rowerze. We wrześniu 1992 roku zrobiliśmy jedynie mały wyścig kolarski wokół placu Długosza. Pomagał mi wtedy nieżyjący już sędzia kolarski Władek Baran i wielu kolegów strażaków, którzy chętnie się w tę inicjatywę włączyli. Nie mieliśmy wtedy żadnej gwiazdy, a przygrywał jakiś lokalny zespół z Krzanowic, ale daliśmy początek jedynej w Polsce imprezie, która upamiętnia poległych strażaków. W rankingach zaufania społecznego nasz zawód jest niezmiennie na pierwszym miejscu, dlatego trzeba uhonorować tych, którzy ratując innych oddali swoje życie.

– Jest coraz łatwiej czy coraz gorzej z pozyskiwaniem sponsorów?
– W latach 90. większość ludzi pracowała przy memoriale społecznie. Sami często zgłaszali się do mnie ci, którzy chcieli nam pomóc. Dziś słyszę najpierw pytanie: ile za to zarobię? Jest też wielu takich, którzy dostają 500+ i już im się nie opłaca brać jakąkolwiek pracę, bo mogliby te pieniądze stracić. Ze sponsorami też nie jest łatwo. Na firmę Schiwer Polska z Poznania, którą kieruje Francuz, mogę liczyć od wielu lat. To największy i najwierniejszy sponsor memoriału. Do największych raciborskich zakładów już nawet nie piszę, bo przestali na moje pisma odpowiadać. Wspiera mnie Grzesiu Kampka, w którego Zajeździe Biskupim nocują gwiazdy memoriału, a do niedawna również nieżyjący już Grzesiu Pieronkiewicz, którego bardzo mi brakuje. Mogę też liczyć na sponsoring raciborskich firm takich jak ZRB Kampka, Edorem, Wag-Tech, Insomnia, Radio Vanessa, czy Lasy Państwowe. Dużą pomoc finansową i logistyczną otrzymuję też od urzędu miasta, rady i starostwa powiatowego. Ich pomoc ma ogromne znaczenie i bez ich wsparcia finansowego zorganizowanie memoriału byłoby praktycznie niemożliwe.

– Co w ciągu 25 lat organizowania memoriałów zapamiętał pan najbardziej?
– Miałem takie zdarzenie z menadżerką grupy Kombi, która oprócz wyżywienia w hotelu zażyczyła sobie dla zespołu katering przed koncertem. To były dla mnie dodatkowe koszty, ale zgodnie z jej wymogami zorganizowałem wszystko na wysokim poziomie. Przed koncertem zjawiła się osobiście i zasugerowała, że albo wymienimy winogrona na bardziej soczyste, albo koncertu nie będzie. Gdy dowiedział się o tym lider zespołu Grzegorz Skawiński, wręczył menadżerce rachunek za katering i kazał go uregulować. Z kolei dla pani Marszałek Senatu Alicji Grześkowiak uruchomiłem wóz dyrektora wyścigu, żeby mogła zobaczyć wyścig na całej trasie. Wsiadła z tyłu razem z kapitanem Biura Ochrony Rządu i zrobiliśmy dwie rundy, bo tak jej się spodobało. Największym utrudnieniem było to, że reszta borowców jechała za nami. Pamiętam też, że „Wilkom” musiałem przedłużać dobę hotelową do 14.00, a oni i tak na śniadanie zeszli dopiero po 15.00. Kiedy Doda na placu Długosza biła rekord jeśli chodzi o dawanie autografów, my mieliśmy kłopot, bo trzeba było pilnować, żeby nie stratował jej tłum fanów. Najwięcej problemów z utrzymaniem barierek mieliśmy jednak podczas koncertu zespołu „Just Five”. W górze latały maskotki, a tłum rozszalałych i piszczących dziewcząt tak na nas napierał, że musieliśmy poprosić o pomoc policję, mimo że mieliśmy wynajętych 45 licencjonowanych ochroniarzy.

– Czy przy okazji zapraszania do Raciborza gwiazd spełnił pan jakieś swoje muzyczne marzenia?
– Zawsze chciałem posłuchać na żywo zespołu „Raz dwa trzy”, który udało mi się sprowadzić do Raciborza. Jestem też fanem Smokie i Bony M., więc cieszyło mnie to, że mogę ich poznać osobiście. Bardzo cenię Sylwię Grzeszczak, a jeśli chodzi o Ewę Farnę to mogę sobie chyba przypisać jej wypromowanie. Byłem kiedyś na spotkaniu w Ostrawie w sprawie etapu wyścigu, który przechodził przez Opawę i wtedy opowiedziano mi o niej po raz pierwszy. Potem usłyszałem ją w czeskim radiu „Helax” i zachwyciłem się jej głosem. Kiedy grała na koncercie w Raciborzu nie miała jeszcze 18 lat i umowę podpisywałem z jej tatą.

– Jakich atrakcji możemy się spodziewać w tym roku?
– Po dziewięciu latach oczekiwań na zgodę będziemy mogli w końcu zorganizować w Raciborzu Firefighter Combat Challenge, czyli zawody strażackie na czas, w których weźmie udział osiemdziesięciu zawodników. To będzie ostatni etap Pucharu Polski po Szczecinie, Toruniu i Warszawie. To bardzo widowiskowe, a zarazem bardzo wymagające dla strażaków zawody, w których występują w pełnym umundurowaniu i z 25 kilogramami węży. W tych zmaganiach biorą udział tylko najtwardsi zawodowcy. W sobotni wieczór wystąpi Michał Szpak, a w niedzielę posłuchamy muzyki discopolo czyli zespołu „Piękni i Młodzi”. Ja zawsze biorę pierwszą ligę, a nie A lub B klasę. To mają być koncerty, które zapadną wszystkim w pamięci, dlatego zawsze wolę zapłacić więcej, żeby wykonawcy zagrali na żywo, a nie z playbacku. Mam satysfakcję, gdy przychodzą do mnie potem mejle od menadżerów naszych gwiazd, którzy piszą, że najlepszy koncert jaki dały, był właśnie w Raciborzu.

– Jakie ma pan plany na przyszłość?
– Chciałbym, aby na kolejne imprezy przychodziło zawsze tak wielu mieszkańców, jak do tej pory. Pragnę im wszystkim za to podziękować, bo takie tłumy zobowiązują. Mieszkańcy na to zasługują – tak uważamy, jako strażacy. 25 lat to jednak spory kawał czasu i zdaję sobie sprawę z tego, że przydałby się ktoś młodszy. Marzę o tym, by znalazł się ktoś, kto mógłby mnie w organizacji memoriału zastąpić. Problem tylko w tym, że chętnych brak.