Sto lat od strasznego nieszczęścia na kolei

Kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych i ponad setka rannych. Taki był straszny bilans katastrofy kolejowej, która miała miejsce sto lat temu na trasie pomiędzy Opawą i Raciborzem. Zderzenie pociągu osobowego jadącego z Opawy z pociągiem towarowym w Krzanowicach należy do największych tragedii kolejowych w historii Europy. Podróżni na nieszczęście przemycali spirytus, który po zderzeniu wybuchł.

W tym roku minęło dokładnie sto lat od tragedi, która dotknęła wiele rodzin na Ziemi Opawskiej. To straszne nieszczęście miało miejsce na historycznej trasie kolejowej łączącej Opawę i Racibórz. Pociąg wyjechał z opawskiego Dworca zachodniego, jechał przez Jaktař i Kateřinky, skąd jego trasa prowadziła dalej przez ostatnią miejscowość po czeskiej stronie granicy; Chuchelná, a następnie przez Krzanowice do Raciborza. Trasę zbudowano pod koniec XIX wieku z powodów handlowych. W Raciborzu można było się przesiadać na ekspres do Berlina, z czego często korzystali handlowcy z regionu opawskiego. Pociągi jeździły pełne. Korzystali z nich ludzie dojeżdżający do pracy, a także w odwiedziny do rodziny czy na zakupy. Tak było i tego fatalnego poranka 24 października 1919 roku. W tym czasie na trasie kwitł nielegalny handel spirytusem. Podczas kryzysu, który pojawił się po pierwszej wojnie, sprzedaż spirytusu do Niemiec była jedną z niewielu dostępnych możliwości zarobienia pieniędzy. Pracy nie było, więc właśnie ten nielegalny handel dla wielu tutejszych rodzin był sposobem na przeżycie. Spirytusem handlował prawie każdy i właśnie poranne połączenia pociągowe były wśród przemytników bardzo popularne. Tak więc i pociąg, który tego dnia jechał pomiędzy czwartą a piątą rano od Chuchelnej do Krzanowic, wiózł wiele litrów spirytusu. I to właśnie on spowodował olbrzymie wybuchy, do których doszło we wszystkich wagonach po tym, jak pociąg zderzył się z pociągiem towarowym.

Wielu ludzi się spaliło

Spirytus wybuchał wprost na ciałach podróżnych. W beczkach, a więc hurtowo, można go było przemycać tylko przez rzekę Opava do Ziemi Hulczyńskiej. Stąd do Niemiec było to już dużo trudniejsze. Pogranicze patrolowało wiele policyjnych patroli, a z nielegalnym handlem walczyła tutaj także policja finansowa. Dlatego przemytnicy korzystali z różnych trików, żeby przewieźć spirytus na drugą stronę granicy.
Niewielkie szklane butelki ze spirytusem przewozili w walizkach z podwójnym spodem albo w specjalnych kieszeniach, które były wszyte w różne części ubrań. Najlepiej sprawdzało się przewożenie go w specjalnych bidonach bezpośrednio na ciele. Takie pojemniki można było kupić u niektórych blacharzy, zrobione były z blachy, a żeby nie było ich widać pod ubraniem musiały być anatomicznie dopasowane do ciała. Pojemniki dla mężczyzn były więc inne niż dla kobiet. Jako że każdy chciał przewieźć spirytusu jak najwięcej, podróżni w pociągu mieli go ukryty praktycznie wszędzie. W feralny dzień próbowali przemycać spirytus nawet kolejarze, którzy ukryli beczkę z tym łatwopalnym materiałem w wagonie towarowym.

Zderzenie pociągów w gęstej mgle

Pociąg osobowy miał się mijać na dworcu w Krzyżanowicach z pociągiem towarowym jadącym od Raciborza. Dla celów mijania, na przystanku kolejowym na jednotorowej trasie był wybudowany niewielki odcinek z dwoma torami. Tego dnia była gęsta mgła, z powodu której pociąg towarowy miał opóźnienie, które maszynista chciał nadgonić, aby osobowy nie musiał czekać. Dlatego jechał za szybko. Podczas złej widoczności źle ocenił odległości i nie wyhamował w Krzanowicach. Pociąg zatrzymał się dopiero za zwrotnicą, a więc na torze którym zbliżał się pociąg z przeciwnego kierunku. Jego maszynista nie miał żadnych szans, by we mgle dostrzec zagrożenie i wyhamować. Najpierw słyszalny był ogłuszający dźwięk zderzenia, następnie pojawiły się płomienie. Lokomotywa pociągu osobowego zatrzymała się na przeszkodzie, ale w nią dosłownie wprasował się drewniany wagon towarowy, który znajdował się bezpośrednio za nią. Beczka ze spirytusem wybuchła i cały wagon zaczął się palić. Następne trzy wagony – dwa czwartej i jeden trzeciej klasy – zostały praktycznie wystrzelone z torów. Także ich drewniane wraki szybko objął ogień, który wzmacniany był kolejnymi wybuchami, w miarę jak ogień dostawał się do lamp gazowych oświetlających pociąg, czy też do spirytusu, który podróżni mieli na sobie lub w walizkach.

Z wraku wyciągali zwęglone ciała

Na miejscu znaleziono dziewiętnaście zupełnie zwęglonych ludzkich ciał. Kolejnych jedenaście osób zmarło szybko po przywiezieniu do szpitala. Szpital w Raciborzu i szpital św. Augustyna w Krzanowicach miały dyżur. Przyjmowały wiele ciężko rannych osób. Według prasy z tego okresu, poza osobami, które zmarły, zaopiekowały się ok. 40-50 ciężko rannymi pasażerami. Nie zachowały się informacje o tym, ile z nich udało się uratować. Oprócz tego musiano udzielić pomocy także 113 kolejnym osobom, które jednak nie odniosły już tak poważnych ran. Śmierć dotknęła wiele rodzin z regionu opawskiego. Przykładowo w wiosce Štěpánkovice ciężko rannych było sześć osób, z których o jednej wiadomo, że nie przeżyła. Rodziny zazwyczaj traciły jedynego żywiciela, przez co było im o wiele trudniej przetrwać w czasie kryzysu.

Linię kolejową zniszczyła druga wojna

Połączenie kolejowe pomiędzy Opawą a Raciborzem funkcjonowało dalej. Dopiero pod koniec drugiej wojny światowej, w kwietniu 1945 r., linia została poważnie uszkodzona. Po wojnie przywrócony został ruch pomiędzy Opawą a Chuchelną. Pociągi kursowały także po polskiej stronie, jednak pomiędzy Chuchelną a Krzanowicami linia kolejowa nie została naprawiona. Powodem było polityczne napięcie pomiędzy Polską a Czechosłowacją. Później o odnowieniu połączenia myślano, do tej pory jednak bez efektów.

Nikol Pačková