Od Bałtyku do Tatr. Adam Porwoł samotnie przeszedł Polskę

Za nim ponad tysiąc kilometrów pieszej wędrówki. Mieszkaniec Pszowa przez prawie 30 dni, samotnie przemierzał drogę po naszym kraju. – Czasami bywało ciężko, ale nie żałuję żadnej minuty. To był piękny czas – mówi wędrowiec.

Marek Kamiński samotnie dotarł do bieguna południowego. Amerykański alpinista Steve House, po trwającej prawie 42 godziny trudnej i samotnej wspinaczce, wszedł na iglicę K7 w pakistańskim Karakorum. Aleksander Doba w 99 dni przemierzył kajakiem Atlantyk. Historię największych wypraw często piszą samotni wędrowcy. Jednym z nich jest 55-letni Adam Porwoł z Pszowa. Przeszedł Polskę z północy na południe. Od sanktuarium Matki Bożej Królowej Polskiego Morza do sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr. Ponad 1000 km w 29 dni.

Niósł cały dobytek na plecach

Swoją wędrówkę pan Adam rozpoczął późnym popołudniem 22 czerwca. Na wodzisławskim dworcu PKP pożegnał się z żoną Haliną i wsiadł do pociągu, który zawiózł go na Hel. – Przed wyjściem z domu jeszcze wskoczyłem na wagę. Wskazała 89 kg. Odejmując moje 65 kg i ubranie, pozostały jakieś 23 kg do niesienia na plecach – wspomina pan Adam. – Pomyślałem wtedy: „Nie będzie lekko”, ale założyłem plecak na plecy i ruszyłem w drogę – dodaje. Wspomina, że do plecaka spakował najpotrzebniejsze rzeczy. – Zasada jest prosta, im mniej, tym lepiej – mówi. Dlatego znalazły się w nim przede wszystkim: sprzęt biwakowy, hamak, śpiwór, karimata i plandeka. Ponadto prowiant, odzież i rzeczy higieny osobistej. – Codziennie przemierzałem z nim około 40 km przez prawie 30 dni. Na początku ciężko było się przyzwyczaić do takiego obciążenia, ale z dnia na dzień było coraz lepiej – dodaje.

Spał w parku i na cmentarzu

Pan Adam wyruszył z Helu w stronę Chałup, przez Władysławowo, Swarzewo, Puck, Rzucewo, Trójmiasto, Mikoszewo i Stegnę. Potem były województwa warmińsko-mazurskie, kujawsko-pomorskie, mazowieckie, łódzkie, śląskie i małopolskie. Ponad 1000 km i 2505 m różnicy wysokości. Jak podkreśla droga, którą przebył, nie była podróżą, a pielgrzymką. – Bóg zajmuje ważne miejsce w moim życiu. Dlatego nie brałem pod uwagę żadnej innej formuły mojej drogi, jak tylko tą mającą religijny charakter – wyjaśnia. – Kiedy od wyczerpania i zmęczenia nie można uciec, właśnie wtedy człowiek odkrywa, że to wiara jest powodem i siłą, żeby iść dalej. Milczenie, modlitwa, medytacja, to wszystko po to, żeby móc spotkać się z Bogiem – dodaje. Z tego powodu, to właśnie Opatrzności powierzył wskazanie miejsca codziennego spoczynku. Jak podkreśla, nie były one luksusowe, ale zawsze rano bezpiecznie mógł podejmować dalszy trud wyprawy. – Spałem przede wszystkim na dziko, pod chmurką. Wśród ciekawszych miejsc mogę wyliczyć plażę, park, budowę, a nawet cmentarz – mówi. Tylko raz skorzystał z płatnego noclegu. Kilka razy przenocowali go znajomi i syn.

Najniższe i najwyższe miejsce

Trasa piechura z Pszowa obejmowała kilka strategicznych miejsc. Jedno z pierwszych było na Żuławach. – Choć w świadomości ludzi najniżej położonym obszarem w Polsce są Raczki Elbląskie, to kilka lat temu geodeta Jacek Gross oraz historyk Edmund Łabieniec wykazali, że największa depresja jest jednak nieco dalej, w okolicach miejscowości Marzęcino – mówi pan Adam. Wspomina, że podczas pielgrzymki spotkał się z geodetą, który dokładnie wskazał mu największą polską depresję wynoszącą 2,07 m p.p.m. Następnym strategicznym miejscem był geometryczny środek Polski. Znajduje się on we wsi Piątek w województwie łódzkim. – Dane mi było iść również jedyną pustynią w Europie, która znajduje się na terenie naszego kraju, czyli pustynią Błędowską. Był to niesamowity odcinek mojej wędrówki – dodaje. Ostatnim strategicznym punktem były Rysy. – Góra ma trzy wierzchołki, z których najwyższy jest środkowy, znajdujący się w całości na terytorium Słowacji. Wynosi on 2503 m n.p.m. Po 29 dniach wędrówki zdobyłem ten wierzchołek – mówi z dumą pan Adam dodając, że wierzchołek północny, który stanowi najwyżej położony punkt Polski również zdobył.

Święte miejsca

Odniesienia geograficzne nie były jedynymi ważnymi miejscami, jakie obrał sobie za cel pan Adam. – Moja wędrówka wiodła przede wszystkim przez sanktuaria – mówi. Swoją wyprawę rozpoczął u Matki Bożej Królowej Polskiego Morza w Swarzewie, a zakończył u Matki Bożej Królowej Tatr na Wiktorówkach. W sumie odwiedził ponad 20 sanktuariów. Obok tych znanych, które mieszczą się w Krakowie, Gdańsku czy Częstochowie odwiedził również te mniej popularne. – Sanktuarium Matki Bożej Pani Niezawodnej Nadziei w Sierpcu, Błogosławionej Salomei w Skale, czy Błogosławionej Anieli Salawy w Sieprawach – wylicza pan Adam.

Chwile zwątpienia i ludzka dobroć

– Nie zawsze jest łatwo. Każda pielgrzymka uczy pokory, ta, która osiąga ponad 1000 km szczególnie – mówi mieszkaniec Pszowa. Mimo całkiem niezłego przygotowania fizycznego 55-latka nie ominęły kontuzje. W jednej nodze nadwyrężył mięsień czworogłowy. – W tamtej chwili myślałem, że to już koniec, że dalej nie dam rady iść. Każdy krok sprawiał mi olbrzymi ból – wspomina. Ostatecznie w przezwyciężeniu kryzysu pomogła mu stara mądrość ludowa. Na noc na bolące miejsce zrobił okład z kapusty. Choć ból całkowicie nie znikł, to zmniejszył się na tyle, że mógł wyruszyć dalej. Podczas wędrówki pan Adam miał okazję zauważyć piękno przyrodnicze naszego kraju, a z kilometra na kilometr dostrzec zmieniający się krajobraz. Wiele razy doświadczył także ludzkiej dobroci. Ludzie proponowali mu wodę, podróż samochodem czy zatrzymywali na chwilę rozmowy. Takie drobne gesty podnoszą człowieka na duchu, szczególnie kiedy dopada kryzys i chwile zwątpienia – mówi. Aktualnie pan Adam nie planuje żadnej dłuższej wyprawy. – Czas spędzić trochę czasu w domu, z rodziną – podkreśla.

(juk)