Kaeyra: W całym Chicago nie ma takiej kawy mrożonej jak w Piotrusiu

O tym co jest najpiękniejsze w muzyce, przewadze Raciborza nad Chicago oraz planach na przyszłość rozmawiamy z Caroline Baran – amerykańską wokalistką o polskich korzeniach, wnuczką śp. rektora PWSZ Michała Szepelawego.

W jakim języku myślisz, czujesz i piszesz teksty piosenek? Czy to jest język angielski, czy może jednak polski?
Wiem, że Pan chce, żebym powiedziała, że tym językiem jest polski, ale mieszkam w Ameryce, większość moich kolegów i koleżanek mówi po angielsku i gdy przychodzi do pisania, to robię to właśnie w tym języku. Ale to nie znaczy, że język polski nie jest mi bliski – mam kilka koleżanek, które mówią po polsku, chodziłam do polskiej szkoły, rodzice dbają o to, żebym poznawała polską kulturę. Aktualnie pracuję z kilkoma producentami w Polsce i prawdopodobnie wydam wkrótce piosenkę po polsku. Niedawno przetłumaczyłam też kilka piosenek z mojej płyty „Fountains of Gold”.

Łatwiej jest występować przed publicznością w Polsce czy w USA?
Myślę, że nie ma dużej różnicy. W Ameryce dużo wsparcia udziela mi Polonia. Czasami lepiej śpiewa mi się właśnie tam, bo angielski jest jednak moim pierwszym językiem. W Polsce też jest fajnie, bo jest przytulniej, Polacy bardzo fajnie odbierają muzykę i dobrze się przy tym bawią. Tutaj na koncert może też przyjść prawie cała moja rodzina.

Twój koncert w Raciborzu nie był przypadkowy… Jak do niego doszło?
Moi rodzice pochodzą z Raciborza – tutaj się urodzili. Najpierw miałam wystąpić w Casagrande (restauracja przy ul. Długiej – red.), a potem do mojej mamy zadzwonił pan prezydent i spytał, czy chcielibyśmy coś takiego zrobić… Nie przypuszczałam, że to będzie taki piękny koncert. Jestem bardzo wdzięczna, że mogłam tu wystąpić.

Czy jest w Raciborzu coś, co jakoś szczególnie ci się podoba? Może coś przeszkadza?
Nic mi tu nie przeszkadza. Tutaj jest zupełnie inaczej niż w Chicago, gdzie mieszkam. Tam jest głośno, tam jest dużo ludzi, wszyscy gdzieś biegną. Tutaj jest świeże powietrze, mogę iść na kawę mrożoną do „Piotrusa”. Takich rzeczy nie ma w Ameryce, nie ma w Ameryce takiego „Piotrusia” (śmiech). W Raciborzu jest zupełnie inaczej niż tam – jest rodzinnie, pięknie.

Wróćmy do muzyki. Wielki rozgłos przyniosło ci wykonanie utworu „Nothing else matters” zespołu Metallica. Razem z grupą Postmodern Jukebox wtłoczyliście tę piosenkę w ramy swingu i jazzu. Opowiedz o tym.
Spotkałem się ze Scottem Bradlayem (założyciel zespołu Postmodern Jukebox – red.) i myśleliśmy jaką piosenkę mogę zaśpiewać. Najpierw chcieliśmy wziąć jakiś utwór pop i przerobić go na jazz lub blues. Potem ktoś w pokoju, nawet nie pamiętam kto, wpadł na pomysł, żeby wziąć jakąś rockową, mocną piosenkę i przerobić ją na jazz. To mi się bardzo spodobało, bo pierwszy zespół, w którym śpiewałam i grałam na basie był właśnie rockowy. Przy „Nothing else matters” trochę się bałam, bo wszyscy znają i lubią Metallicę – nie chciałam, żeby ktoś się obraził na to wykonanie, ale odbiór był bardzo pozytywny. Do tej pory na Facebooku odsłuchało go ponad piętnaście milionów osób. Nie myślałam, że tak będzie. To jest nie do wiary.

Czy w twojej duszy gra swing i jazz? To jest twój muzyczny świat?
Bardzo lubię tę muzykę, ale teraz pracuję nad nowym materiałem, piszę piosenki i idę bardziej w kierunku popu. Ale staram się zmieścić w nim elementy bluesa i jazzu, co może mnie trochę wyróżniać. Teraz mam chwilę wytchnienia, aby odpocząć od codziennej pracy w studio do drugiej nad ranem. To jest ciężka praca, ale kocham to i nie mogę się doczekać, aż te piosenki wyjdą.

Czy Twoim marzeniem jest zdobycie rozgłosu na całym świecie, czy też chciałabyś podbić serca mniej licznych, ale bardziej wrażliwych słuchaczy?
Muzyka to jest bardzo, bardzo ważna rzecz, która może zmieniać ludzi i świat. Myślę, że mam bardzo dużo do powiedzenia i czuję, że poprzez muzykę mogę to przekazać całemu światu. Dla mnie to jest bardzo ważne i mam nadzieję, że to moje marzenie się spełni.

Co chcesz przekazać światu?
Bardzo wiele złych rzeczy dzieje się na całym świecie. Muzyka jest tym co nas łączy. Na koncertach wszyscy się bawią, nie ma nienawiści. Chcę tworzyć atmosferę, dzięki której ludzie mogą kochać i być szczęśliwi. To jest mój cel.

Wojtek Żołneczko