Odyseusz Olbiński – od Parkingu do INTRO

Jest 44-letnim raciborzaninem, który w życiu imał się różnych zajęć. Przez jakiś czas studiował, przez kilka lat pracował za granicą, przez pewien okres był związany z reklamą, był też moment, w którym nauczał, ale to muzyka była jego nieodłączną towarzyszką, której postanowił się bezwzględnie poświęcić. Efekty tej miłości może podziwiać każdy raciborzanin podczas jednego z najciekawszych festiwali muzyki elektronicznej w Polsce. Mowa oczywiście o INTRO – wydarzeniu, które w niebywały sposób promuje nasze piękne miasto, co jest zasługą takich ludzi, jak mój dzisiejszy rozmówca – Odyseusz Olbiński.

Od Parkingu do INTRO – opowiedz o Twojej muzycznej drodze. Dlaczego przerzuciłeś się z buntowniczego rocka na muzykę elektroniczną?
Kto pamięta jeszcze zespół Parking? Tak, był pierwszym muzycznym dzieckiem. Robiliśmy głupoty, żarty, były marzenia. Każdy młody człowiek przechodzi bunt, który przeradza się czasem negatywnie, ale działanie w zespole uczy czegoś sensownego. Pracy twórczej, otwarcia się, porozumienia, ścierania się koncepcji i walki ze słabościami – potrafię być mega uparty. Uczy pracy po 12 godzin dziennie bez względu na pieniądze. Poznawałem produkcję dźwiękową, była fiksacja. To fantastyczna przygoda z muzycznymi przyjaciółmi…

120 wspólnych koncertów na różnych scenach nauczyło mnie wiele. Fakt, że odstawiłem gitarę, nie zmienił życia, bo muzyka elektroniczna wbrew pozorom nie jest daleka od rocka. Słucham jej namiętnie. Wyłączając kwestię gustu – wrażliwość i muzyczne serce zostaje nietknięte. Artyści elektroniczni wkładają je w dzieło tak jak rockmeni. Liczy się efekt i dzieło. Lepsze, gorsze – nieważne. Reszta to pitolenie. Kiedyś myślałem, że gorsze, ale jest tyle pereł w elektronice, że dziś śmiało robię to z zamiłowania. Natomiast praca organizacyjna nie różni się już w niczym. Kwestia mechaniki pracy, zdobywania kontaktów i determinacji w przebijaniu murów. Zauważmy, że dawniej zespoły rockowe wypełniały stadiony, a dziś robi to elektronika i hip hop. Zmieniły się gusta. Rock wiązał się z buntem, jakąś kontrą wobec systemu, a dziś ludziom żyje się wygodniej. Chcą się cieszyć tym co mają i elektronika wypełnia akurat tę przestrzeń. Buntownicy przeszli do hip hopu… Jest inny czas. To nie lata 90.

Nie ciągnie Cię do korzeni? Chciałbyś reaktywować zespół?
Czasem, gdy się spotkamy w starej paczce, poruszamy temat. Ale chyba wolę Parking na półeczce z napisem przeszłość. Taka jaka była – fantastyczna i pięknie naiwna, bo naiwność jest cnotą. I tak niech zostanie.

Jesteś organizatorem i współorganizatorem wielu wydarzeń, z których najsłynniejsze to INTRO Festival. Skąd czerpiesz siłę i motywację do tworzenia tak wspaniałych wydarzeń?
Dziękuję, ale gdy pracujesz nad czymś twórczo – absorbuje cię to na tyle, że nie zastanawiasz się – skąd masz na to siłę. Taki „task” nie istnieje. Działasz trochę jak na pilocie, w obsesji, cel staje się drogą i jak żołnierz na wojnie – idziesz do przodu. Chcesz robić międzynarodowy projekt w małym mieście? To rób. Uważam, że w pracy poprzeczkę trzeba stawiać wysoko, bardzo wysoko – wówczas człowiek ma więcej determinacji. Mając 25 lat zobaczyłem w trakcie organizacji Brax Czad Festiwal w Rydułtowach, jak się organizuje wydarzenie na 5 tys. ludzi. Jedyne, co pamiętam z niego – tytaniczna praca. Później w Wadowicach na stadionie podobne wydarzenie z jeszcze większą tyrą. Później organizowałem koncerty Hey, czy Stare Dobre Małżeństwo i owszem, wykorzystuję tamtą wiedzę, ale dziś mamy inną formułę, inne prawo, inne realia, inne kanały komunikacji. Widziałem, jak znajomym w 2010 roku pomimo zapału wRacku Festiwal nie poszło, jak powinno. Człowiek dojrzewa, a my wciąż się uczymy pracy w pracy. To proces.

A kiedy możemy spodziewać się kolejnego wydarzenia Full moon’u?
Full Moon był odpryskiem INTRO w popularnej formule Secret Location. Inni ludzie wkładali w niego serce, ja koncentrowałem się bardziej na festiwalu. Ale Full Moon to jednorazowa emocja i też półeczka z napisem przeszłość. Ceńmy wspomnienia, mówię poważnie.

Opowiedz coś o formule INTRO Festivalu.
To nie miał być duży projekt. Gdy w 2012 roku powstała zamknięta grupa na Facebooku pt. „Zróbmy event na Zamku”, nikt się nie spodziewał czegoś większego. Pogadaliśmy, trochę popisaliśmy, 10 osób wyraziło zdanie i zgasło na dwa lata. Ja też nie zamierzałem się szczególnie udzielać, wiedząc z czym to się je. Dopiero w 2014 roku Krzysztof Maryszczak, Wojtek Kuśnierz, w końcu i ja, w 3 tygodnie zorganizowaliśmy pierwszą edycję. Ot tak, na wariackich papierach. Nie miała nic wspólnego z rozwojem, przyszłością, czy koncepcją – grunt, żeby coś się działo w mieście. Po drugiej edycji odszedł Krzysztof Maryszczak i trzeba było odpowiedzieć na pytanie – co dalej? Bo jeśli rozwijać, zostaje strategia rozwoju i tytaniczna praca. Zostając z kolei na poziomie luzu – temat naturalnie zgaśnie po roku, dwóch. Nakreślony został więc projekt INTRO 2020. Wizja nowego muzycznego unikatu w Polsce. Połączenia technologii światła, sztuki nowych mediów i historii. Opakowania symbolu Raciborza, Zamku Piastowskiego, w barwy XXI wieku. Wizja nowego festiwalu rozpisana na 10 stron A4 nieoczekiwanie doszła w Warszawie do finału na najbardziej innowacyjny projekt kultury w Polsce. W konkursie Academy Virgin Mobile startowało 600 projektów – głównie z dużych miast i doszliśmy do samego końca. Grażyna Piotrowska-Oliwa – prezes Virgin Mobile Polska; Bogna Świątkowska, Andrzej Pągowski (artysta-grafik), Mikołaj Komar (K MAG) oraz Grzegorz Marczak. To oni pchali INTRO w każdym etapie do finału. Jedną z nagród były dwudniowe warsztaty w siedzibie Google z najlepszymi krajowymi trenerami biznesu i kultury. To był potrzebny zastrzyk praktycznej wiedzy i wiary, że jest sens działać – nawet w Raciborzu. Dziś mamy dwie wizje INTRO. Wewnętrzną, raciborską, bo Racibórz żyje przez 365 dni dla Raciborza, a dwa dni w roku może żyć dla całej Polski. Druga, zewnętrzna, jest tym, czym zamek jest dla INTRO – inspiracją i wyróżnikiem do rzeczy niebanalnych. To wizja finału Academy Virgin Mobile i nie gódźmy się na bylejakość.

13-14 lipca odbędzie się kolejna edycja INTRO. Bilety są droższe niż w ubiegłych latach. Już wyprzedane?
Bilety na festiwalach pokrywają ok 40% kosztów i żaden promotor w Polsce nie odważy się podnosić ceny bez pokrycia w jakości. Nie odważy się także powiedzieć, ile sprzeda biletów na letnim festiwalu. Frekwencja zależna jest od tak wielu czynników, jak choćby pogoda, partnerzy, promocja ogólnopolska, dobór gwiazd, że dopiero podsumowanie po wydarzeniu daje realny obraz i bilans. Trzymamy się skrupulatnego kosztorysu i planu edycji. Miasto Racibórz z Prezydentem pomaga ile może, dodatkowo Prezydent skutecznie lobbował u Marszałka, ale mamy świadomość, że dopiero wraz ze Strategicznym Sponsorem ruszymy z kolejnym etapem projektu INTRO 2020. To zbyt duże zobowiązania i ryzyko. Nie da się ich uniknąć. Widzimy jednak, że INTRO działa. Zainteresowanie imprezą jest coraz większe, także poza granicami kraju. Kultura i turystyka festiwalowa jest odrębną dziedziną, a marki buduje się latami. Kamil Durczok określił, że mamy najdynamiczniej rozwijający się festiwal w Polsce więc zobaczymy, czy się pomylił. Widzę jednak, że jesteśmy dalej, niż zakładaliśmy.

Jak myślisz, dlaczego festiwal cieszy się tak dużym zainteresowaniem?
Myślę, że to, co jest naszą kulą u nogi – małomiasteczkowość, stało się jego wielką siłą. Otoczenie średniowiecznego zamku, magia świateł, atmosfera dużego wydarzenia w małym miasteczku. To nas po prostu wyróżnia, innych zadziwia i gdy spojrzymy w statystyki, zaglądają w nasze media społecznościowe głównie mieszkańcy wielkich miast. Nie wiem, być może przesilił się trend wielkich festiwali, powtarzalnych imprez na tych samych stadionach, tych samych łąkach, czy lotniskach z gwiazdami. Bo czym one się różnią? Kolorem trawy? Może ludzie potrzebują więcej unikatowości, smaku, rzeczy szczególnej. Rzeczy ręcznie tkanej i nawet jeśli nie tak doskonałej, to prawdziwej. A prawda w świecie komercji, jest coraz cenniejsza. INTRO zawsze będzie małym, przytulnym i niepowtarzalnym festiwalem dla przyjezdnych. Chyba nawet bardziej docenianym przez nich, niż przez nas samych.

 

Na facebooku stworzyliście grupę INTRO Noclegi, ponieważ wszystkie miejsca noclegowe zostały już wykupione przez uczestników. Jak oceniłbyś gościnność raciborzan?
Owszem, założona grupa dla mieszkańców działa (tu) i festiwalowicze piszą zapytania o nocleg. Zostało jeszcze w akademikach kilka pokoi, pole namiotowe ma spory zapas i póki co, nie ma ciśnień. Zaczną się oczywiście na tydzień-dwa przed imprezą, bo to kluczowy moment. Prośby w grupie się nasilą, jeśli ma ktoś kawalerkę, albo pusty pokój – zachęcam. Przyjezdni nie będą siedzieli w domu. Potrzebują bezpiecznie ulokować bagaż, mieć łóżko i skorzystać z łazienki. Spotkamy ich w lipcową sobotę i niedzielę przechadzających się rynkiem i w centrum miasta. To pierwsza taka edycja. Mam świadomość, że model noclegowy, który sprawdza się w innych miastach festiwalowych, nie rozpocznie się jednym ogłoszeniem w Raciborzu. Potrzeba kilku edycji do zbudowania wzajemnego zaufania i otwarcia drzwi. Ale zachęcam już tego lata.

Jakich artystów możemy się spodziewać na tegorocznym INTRO?
Różnorodnych i to już naprawdę wysoki poziom półki światowej elektroniki. Choćby wulkan z Francji, czyli Vitalic, który jest niezwykłym artystą. Emocje i radość podczas jego występów sięgają zenitu i on zamyka festiwal. Ale drugi biegun jest poezję elektroniczną w przypadku Hogniego z Islandii, czy melodyjny HVOB z Austrii tworzący odrębną relację ze słuchaczem. Budujemy line-up na zasadzie sinusoidy i zmian rytmu dziedzińca. Trudno zamknąć ludzi na 10 godzin w jednym miejscu i oczekiwać jednostajności. Oczywiście mógłbym wymieniać nazwy artystów piątej edycji, ale nie one powiedzą ludziom, czym jest INTRO. Bo kto zna Rodrigueza Jr z kubańską Liset Alea? Gdybym powiedział, że zagra Maryla Rodowicz, powiedzielibyśmy: – Ooo, znamy Marylę! – ale nikt by z Polski nie przyjechał i nikt, poza raciborskimi mediami, o tym nie napisał. Zjedlibyśmy golonko i wrócili do swoich domów. Zatem istotą muzyczną INTRO musi być unikatowość artystyczna. Jak na OFF Festival, czy Tauron Nowa Muzyka. Ludzie czują wówczas, że przyjechali we właściwie miejsce. Tym miejscem będzie Racibórz.

Co nowego na nas czeka?
Lekko powiększamy teren bulwarów nadodrzańskich. Będą w tym roku inaczej zorganizowane i przystrojone z osobną strefą chillu i food trucków. Scena Beach Stage będzie oczywiście na plaży. Zabrzańska firma IPB tworzy wielkoformatowe instalacje świetlne, powstaje trzecia scena DnB, no i najważniejsze – przechodzimy na dwa dni festiwalu. Dopiero taki format zatrzymuje przyjezdnych w mieście. To rodzi korzyści dla raciborzan i przedsiębiorców przy obsłudze ludzi, którzy muszą zjeść w mieście, przejechać z punktu A do B, znaleźć nocleg itd. Zmuszamy ich tym samym do poznania Raciborza. Nowy jest również system mappingu 3D – przechodzimy na laserowe projektory. Kaplica będzie olśniewała w tym roku.

Co zaproponujecie raciborzanom, którzy nie kupią biletów wstępu na Zamek?
Jak wspomniałem, INTRO Beach Stage odbywa się na bulwarach i tą przestrzeń mamy bezpłatną dla raciborzan. Tam przygotowaliśmy wiele fantastycznych wystaw, stref i muzyki z uznanymi producentami elektroniki. Będą też darmowe warsztaty Djs prowadzone przez producentkę – INSOMNIA. Nocą, podświetlone bulwary, a w szczególności drzewa, zmienią się nie do poznania.

Ile czasu zajmuje przygotowanie takiego projektu?
To praca całoroczna z coraz mniejszymi alternatywami na inną i marginesem niewyobrażalnego ryzyka. I nie da się inaczej. Pod koniec września robi się projekt edycji, jej założenia i wstępny kosztorys. Następnie startują procedury, konkursy ministerialne, marszałkowskie, rozmowy sponsorskie, personalizowanie ofert, setki angielskich maili, bookingi gwiazd, wydziały urzędnicze piszą budżety na kolejny rok itd. W grudniu ten etap powinien być zamknięty i przechodzi się do pozyskiwania mniejszych sponsorów, patronów medialnych, identyfikacji wizualnej, tworzenia media planu oraz wdrażania etapów żelaznej produkcji wydarzenia. Cały czas trwa komunikacja społecznościowa i targetowanie reklam. Wracając wieczorem do domu, sprawdzasz statystki, modyfikujesz grafiki i treści, jeśli nie są skuteczne. Zaangażowaliśmy raciborską agencję Adventure Media do press mediów, obsługi patronów ogólnopolskich i akredytacji dziennikarzy, bo fizycznie brakuje na to czasu. Festiwal buduje się do ostatniej minuty – jak to Artur Rojek kiedyś określił.

Ile osób pracuje nad tym wydarzeniem?
W trzonie mającym wpływ na festiwal jest Wojciech Kuśnierz, który również jest Dj-em, Grzegorz Pinior jako twórczy, nieschematyczny i doświadczony szef produkcji oraz Krystian Kowalczyk koordynujący kwestie kontaktów. Im bliżej festiwalu, tym więcej ludzi… Agata Kasińska i Szymon Marcinek przejmują hospitality team, organizują kierowców, opiekunów gwiazd, tłumaczy, zajmują się logistyką lotów i pilnowaniem wymogów z riderów techniczych (dokumenty sporządzone przez artystę i jego zespół, w którym określone zostają wymagania). To bardzo ważny dział. Jerzy Dębina doradza, a w trakcie samej imprezy działa wielu wolontariuszy i rzesze ludzi, których trudno wymienić. W tym roku pierwszy raz otrzymaliśmy aplikacje wolontariuszy z Polski. Obsługa dnia festiwalu liczy 130 osób, w tym roku może trochę więcej. Pomagają również służby PK, OSiR i Wodociągi.

Z jakimi przeszkodami musicie się zmierzyć jako organizatorzy?
Każdy rok przynosi nowe, bo na poziomie wyższym istnieją inne reguły gry. Międzynarodowa impreza funkcjonuje w międzynarodowych standardach współpracy i albo zapewniasz wymaganą jakość, albo cię nie ma. W piątym roku dopiero uzyskaliśmy certyfikat wiarygodnego promotora w Londynie i możliwość kontraktowania wielkich gwiazd. Wymogi są wobec nas coraz wyższe. To jedno, druga kwestia to budżet, w którym mamy dużo zmiennych. Podpisany w grudniu-marcu kontrakt z gwiazdą zakłada płatność w czerwcu pełnej gaży, bez względu na wahania kursu. Nie do przewidzenia. Na loty i koszty transportu gwiazd również nie mamy wpływu. Środki z wielomiesięcznej sprzedaży biletów otrzymujemy po festiwalu od dystrybutora, więc nie ma poduszki bezpieczeństwa. Generalnie brak dużego sponsora bardzo komplikuje zadanie. Kolejne rozmowy w Warszawie mamy w październiku i będą dotyczyły edycji 2019. Wycofać się nie można, zatem znowu cytując Rojka – organizujemy INTRO do ostatniej minuty.

Czy macie jakiegoś sponsora, który pomaga wam w przygotowaniach?
W Raciborzu wspierają nas głównie mali przedsiębiorcy, fryzjerzy, mechanicy i powiedzmy – średnie firmy lokalne. Jakby czuły, że dzieje się coś przełomowego i robią to z czystego serca. Jesteśmy im ogromnie wdzięczni, dzięki nim m.in INTRO trwa. Wiem, że dla nich tysiąc złotych darowizny znaczy więcej, niż 100 tysięcy dla wielkiej fabryki. Budżet dwudniowej edycji przekracza jednak 600 tys i żarty się skończyły. Jeśli chodzi o nasze duże firmy, żadna nie jest zainteresowana udziałem w wydarzeniu i pogodziliśmy się, że kolejne kroki trzeba kierować ku korporacjom warszawskim.

W tamtym roku były problemy natury prawnej, dotyczące imprez masowych. W tym roku macie wszystko dograne?
Tak, to bardzo ważne nie tylko dla nas, ale i Starostwa Powiatowego, do którego należy zamek. Ani policja ani powiat nie były pewne, jak traktować Zamek Piastowski i czy wszystkie obostrzenia ustawy o imprezach masowych mają zastosowanie na tego rodzaju obiekcie. Teraz już wiemy, kto za co jest odpowiedzialny. Imprezy masowe generalnie muszą być planowane z pietyzmem i są analizowane na przypadek sytuacji kryzysowej. Ustalamy z prewencją policji zabezpieczenia i standardy bezpieczeństwa. Policja pomaga przy INTRO i doradza. Mamy profesjonalne wsparcie.

Na festiwal zjeżdżają się ludzie z całej Polski. Dzięki takim ludziom jak Ty, dotąd słabo znany Racibórz, zaczyna jawić się jako przystanek, którego nie można pominąć w trakcie organizowania swych kulturalnych planów. Jak się z tym czujesz?
Stworzyć unikatową laurkę Raciborza – taka jest wizja i nie chodzi o sam fakt wpisania w Strategię Rozwoju Miasta Racibórz 2020 punktu, że wykreuje się tu ponadregionalny projekt kultury na koniec dekady. Bo sam się nie wykreuje. Ktoś to musi zrobić i mnie splendor nie dotyczy. Wystarczy się potknąć i zostajesz sam. W trakcie imprezy nie widzę ludzi tylko wyzwania i problemy do rozwiązania. Po festiwalu padam na pysk nieprzytomny. Cały rok pracujesz na te dwa dni. Chłopaki mają to samo. Poniedziałek jest nerwowym oczekiwaniem na bilans – spięło się, czy nie? Czuję wagę sprawy i czasem zmęczenie, bo sytuacji kryzysowych jest naprawdę dużo. Ogniska gasi się ustawicznie, na życie prywatne nie ma czasu i bardziej niż ja, znajomi wiedzą czym jest INTRO. I nie ma w tym nic szczególnego – wszyscy organizatorzy, których szanuję, to przeszli. W dodatku wciąż nie mówimy o wielkim wydarzeniu tylko o wielkiej szansie. To bardzo skomplikowana, hermetyczna branża. Coraz więcej decyzji o raciborskiej imprezie zapada w Warszawie i proces trwa. Trzeba wiele zmienić, by się… nie zajechać, ale czy da się inaczej? Nie. Czy Racibórz jest tego wart? Tak. Czy mam satysfakcję? Odpowiem w roku 2020.

www.introfestival.pl

R.B