Anna Danelska: Seniorzy też potrzebują przytulania

Radość, spokój, obniżenie poziomu stresu, pozytywny nastrój – wszystko to niesie ze sobą przytulanie i nie ma znaczenia, czy przytulimy się do zabawki, do psa czy kota. A już szczególnie do dziecka. Efekty mogli poczuć seniorzy z Domu Bez Barier „Maja”. Jakież było zaskoczenie, gdy dziecko okazało się… lalką!

Piątkowy, nieco wietrzny poranek. Spotykamy się na parkingu przed Domem Bez Barier „Maja” w Wodzisławiu Śląskim. Uśmiechnięta Anna Danelska wypakowuje z samochodu swoje maleństwa. Siedem – jak sama żartobliwie określa – najgrzeczniejszych dzieciątek na świecie, bo nie płaczą i pozwalają się wyspać. Siedem maleństw wyglądających jak żywe niemowlęta. Każde otulone kocykiem, z czapeczką na głowie. Niemalże wszystkie z zamkniętymi oczkami, jakby spały. Ale to wcale nie prawdziwe maleństwa. To lalki. Zostały stworzone przez Annę Danelską, młodą plastyczkę z Wodzisławia.

Szok i niedowierzanie

Celem wizyty w Domu Bez Barier „Maja” były zajęcia z seniorami pod hasłem „Baby-Hugging” czyli po prostu „Przytulanie do dziecka”. Niektóre osoby już wcześniej widziały laleczki, gdy artystka pojawiła się z nimi w placówce po raz pierwszy. Wtedy była to nieoficjalna wizyta, ale już wówczas „maleństwa” zrobiły prawdziwą furorę. Nie inaczej było teraz, bo laleczki można pomylić z prawdziwymi niemowlętami, o czym świadczyły reakcje osób, które je zobaczyły. Wystarczyło trzymać lalkę w nienaturalny dla prawdziwego dziecka sposób, by wywołać szok i natychmiastową, ostrą reakcję. I co? Szok, niedowierzanie, że to lalka.

Na zajęciach o przytulaniu pojawiło się około dwudziestu seniorów i kilku przedstawicieli placówki, między innymi Grażyna Sitko – kierownik zespołu terapeutycznego i wodzisławska radna, oraz Grażyna Malczyk – prezes Śląskiego Centrum Medycznego.

Spotkanie rozpoczęło się od krótkiej prezentacji jak powstają laleczki, z czego są zrobione, jak je pielęgnować i co można, a czego nie można z nimi robić. Każdy „dzidziuś” ma inną wielkość i wagę. Niektóre są dużo lżejsze niż prawdziwe noworodki. – Jeśli klient ma problemy zdrowotne to na jego specjalne życzenie robię także lżejsze wersje lal – tłumaczyła Anna Danelska.

Jedno, albo od razu dwa

Laleczki można było rozbierać, przebierać, nakarmić. Wędrowały z rąk do rąk, wywołując uśmiech na twarzach uczestników. Każdy, kto sięgał po „dzieciątko”, automatycznie chwytał je jak prawdziwe: delikatnie, powoli, podtrzymując główkę, uważając na rączki. Niektórzy bali się je brać na ręce, tak jak często ma to miejsce z prawdziwym maleństwem, jeszcze inni uśmiechali się szeroko i wspominali, jak to było, gdy takie dzieciątka pojawiały się w ich życiu. – Prawdziwe dzieła sztuki, coś pięknego, jak żywe – słyszało się zewsząd słowa zachwytu.

W zajęciach uczestniczyły zarówno panie, jak i panowie. Ci odważniejsi brali na ręce po dwie lale, zupełnie jakby trzymali bliźniaki. Nie tylko ich wygląd zwracał uwagę. Można było wyczuć woń oliwki i zasypki dla niemowląt.

Wielki talent

Lalki „reborn” autorstwa pani Anny trafiają do ośrodków terapeutycznych, do szkół rodzenia, do gabinetów fizjoterapii. Kupują je osoby prywatne albo kolekcjonerzy. Do tanich niestety nie należą. Ceny takich lal wahają się w granicach kilku tysięcy złotych, ale – co ciekawe, nawet w Polsce jest na nie popyt i choć wykorzystuje się je między innymi do terapii czy po prostu do nauki, wciąż zdarzają się sytuacje, w których ludzie reagują na ich widok… ze wstrętem. Lalka, która wygląda jak dziecko? „Przecież można sobie zrobić żywe, po co bawić się lalkami”?! Wyobraźcie sobie, jak musi wyglądać pakowanie takiej gromadki do samochodu. – Sensacja na całe osiedle – przyznaje żartobliwie pani Anna.

To co robi artystka z Wodzisławia, jest bardzo rzadko spotykane. W tworzeniu „dzidziusiów” pomaga jej bez wątpienia wielki talent. Niestety, choć talent ogromny, nie zawsze jest doceniany. Z wielu galerii pani Anna była odsyłana z kwitkiem. Dlaczego? Bo, niestety, bardziej niż talent nadal ceni się „papierek”. Ciekawostką jest, że oferowała nawet możliwość wypożyczenia lal do serialu „Diagnoza”, który kręcony był w Rybniku.

Uśmiechnięta, pogodna i bardzo skromna. Pani Anna nie zraża się negatywnymi komentarzami, które płyną czasem nawet z ust najbliższych. – Te lalki tak bardzo mnie oczarowały, że nie zwracam uwagi na negatywne opinie – powiedziała zdradzając, że jej mąż prosił ją tylko o jedno – by nie zwariowała. Dziś pomaga jej przy sesjach zdjęciowych.

Pomimo faktu, że czasem ma pod górkę, pani Anna radzi sobie doskonale odnosząc wielkie sukcesy, które napędzają ją do dalszego działania. – Czasem skromność trzeba schować do kieszeni, pewnie wyjść do ludzi i z odwagą pokazać im to, co się robi, zaprezentować im swoje dzieła – przyznaje autorka lalek „reborn”, która maluje także obrazy. – Zdarzyło mi się kiedyś, że jeden obraz przez bardzo długi czas trzymałam z dala od oka publicznego. Nie chciałam go pokazywać, myślałam, że nie jest dość dobry. Gdy już go pokazałam okazało się, że wzbudził wielki zachwyt i uznanie – dodaje pani Ania.

Zachwyt i uznanie bez wątpienia malowały się w oczach uczestników zajęć w „Mai”. Celem spotkania było pokazanie, jakie pozytywne skutki niesie ze sobą przytulanie. Radość, spokój, obniżenie poziomu stresu, pozytywny nastrój, wywołanie uśmiechu na twarzy – to z pewnością się udało. Warto wspomnieć, że były to pierwsze tego typu zajęcia w Polsce. I choć sztuka pani Ani może uchodzić za nieco kontrowersyjną, jest dobra, bo budzi emocje.

Agnieszka Koszmider