Oriana Soika – o scenie poza sceną

Za każdym razem jest kimś innym. Nakłada makijaż, ubiera kostium, przymierza się do nowej maski. Może zmienić płeć, wiek, rasę. Może przeżywać nieznane dotąd emocje, wczuwać się w nowe stany, co skutkuje odkryciem kolejnej części jej tożsamości. W dzisiejszym magazynie mam zaszczyt przedstawić Państwu Orianę Soikę – aktorkę pochodzącą z Raciborza.

Czy pociąg do aktorstwa towarzyszył Ci już od najmłodszych lat?
Tak. Odkąd pamiętam lubiłam tańczyć, śpiewać, występować przed ludźmi. Byłam dość śmiałym dzieckiem, któremu raczej nie towarzyszyła trema, ale wydaje mi się, że na tym etapie to nie było nic szczególnego. Wiele dzieci przejawia tego typu zachowania.

Pamiętasz jakieś wydarzenie, które wpłynęło na decyzję o zostaniu aktorką?
Nie. To był proces. Wszystkie zajęcia artystyczne z różnych dziedzin, w których przez wiele lat uczestniczyłam (a było ich naprawdę dużo) miały na to wpływ. Szczerze mówiąc, to do dziś imponuje mi moja postawa z tamtego okresu. Praktycznie każdego dnia miałam po dwa różne zajęcia pozalekcyjne, na które z własnej woli się zapisywałam. Bardzo późno wracałam do domu i wcale nie byłam zmęczona. Im więcej poznawałam, tym mocniej rysowała się we mnie artystyczna tożsamość. Intuicyjnie wiedziałam, że to będzie moja przyszłość, ale nie byłam stricte nastawiona na aktorstwo.

Jak wyglądały Twoje przygotowania do egzaminów wstępnych?
Szczerze mówiąc, za pierwszym razem w ogóle się nie przygotowywałam. Wyciągnęłam teksty ze swoich konkursów recytatorskich, powtórzyłam kilka razy i pojechałam. Oczywiście nie przeszłam nawet pierwszego etapu. Nie mogę powiedzieć, że to był błąd, wręcz przeciwnie. Wtedy zrozumiałam, że to chyba nie był najlepszy sposób i muszę coś z tym zrobić. Na egzaminach znalazłam ulotki weekendowego studia teatralnego Art-Play Doroty Pomykały i Danuty Owczarek. Poczytałam i postanowiłam kolejny rok spędzić u nich. Studio mieści się w Katowicach, więc tam też zdecydowałam się studiować dziennikarstwo. Wcale tego nie chciałam, ale taki był warunek ojca. Opłaci mi Art-Play, jeśli będę miała coś pewnego, w razie gdybym na to aktorstwo nigdy się nie dostała. Wtedy nauczyłam się iść w życiu na kompromisy (śmiech). Na szczęście po roku dostałam się na studia aktorskie i już nie musiałam kontynuować mojej nierównej walki z dziennikarstwem. Tak byłam pochłonięta tym, co przez weekendy działo się w Art-Play’u, że nie mogłam się skupić na niczym innym. Tam też zrozumiałam, że konkursy recytatorskie bardziej przeszkadzają niż uczą aktorstwa. Z jednej strony dobrze, że są, bo motywują do działania, co jest istotne dla małych miejscowości, gdzie nie ma innych możliwości. Z drugiej strony uczą sztucznej recytacji z zaśpiewami w głosie, co nie ma już korzystnego wpływu na grę aktorską.

Egzaminatorzy szkół teatralnych słyną z bardzo kreatywnych zadań. Niektórzy z kandydatów muszą odegrać np. jajko czy drzewo, przedstawiając przygotowany wcześniej utwór. Jak wspominasz swój egzamin?
Jest to duże uproszczenie. Myślę, że wiele z tych historii to legendy. Dobrze się ich słucha, są zabawne, ale z prawdą mają niewiele wspólnego. Jeśli egzaminator daje jakieś niekonwencjonalne zadanie, to raczej po to, aby zobaczyć, jak zdający na nie zareaguje, na ile jest kreatywny. Egzaminy do szkół teatralnych to trzyetapowy, skomplikowany proces. Trwają około tygodnia, a w gotowości trzeba być od rana do wieczora. Zdaje ok. tysiąca kandydatów. Dziewczynom jest trudniej, bo stanową prawie 70% wszystkich zdających. Do drugiego etapu przechodzi ok. dwustu, później pozostaje ok. setki, a w konsekwencji dostaje się na studia plus-minus dwadzieścia osób. W związku z tym egzaminy wspominam jak ekstremalny bieg z przeszkodami. To było 12 lat temu. Pamiętam, że był upał i miałam białą sukienkę.

Aktorstwo to talent czy ciężka praca?
Jedno i drugie.

Co zawdzięczasz Łódzkiej Szkole Filmowej?
Ogromną praktykę. Do zawodu „weszłam” rozgrzana, można powiedzieć z biegu. Zajęcia w Łodzi miałam od poniedziałku do soboty, od rana do późnych godzin wieczornych. W niedziele natomiast umawialiśmy się na próby, aby przygotować się na poniedziałek. I tak w kółko. Naprawdę ciężko pracowałam, dzięki czemu przyznano mi stypendium naukowe, które wówczas było bardzo pomocne. Wiadomo, na studiach zawsze brakuje pieniędzy (śmiech). Poza tym Łódzka Szkoła Filmowa to taka duża artystyczna komuna. Studiują tam ludzie z różnych stron świata, na różnych wydziałach, co dla nas – studentów aktorstwa – było bardzo rozwijające. Mogliśmy już wtedy grać w etiudach filmowych wydziału reżyserii czy operatorskiego (który zresztą jest jednym z najlepszych na świecie). Łódzka Filmówka to także życie towarzyskie. Bardzo bujne i bogate. Dzięki temu później w pracy nie ma strachu przed nawiązywaniem kontaktów. W tym zawodzie warto być otwartym na ludzi.

Który z aktorów najbardziej Cię inspiruje?
Nie mam takiego. Lubię, szanuję wielu artystów. Nigdy jednak nie szukałam swojego guru. Uważam, że aktorstwo to szalenie indywidualna sprawa. I słowo „szalenie” jest tu nieprzypadkowe.

Lalka, fot. Monika Stolarska

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Teatrem Polskim Bielsko-Biała?
Klasycznie. Wysłałam CV, zostałam zaproszona na rozmowę i został mi zaproponowany etat. Wiedziałam jakie są plany repertuarowe tego teatru, dlatego go przyjęłam. Nie wiedziałam, jak rozwinie się moja przyszłość w tym miejscu, ale też niczego się nie obawiałam. Dotychczas pracowałam w sześciu innych teatrach w całej Polsce i byłam przyzwyczajona do ciągłych zmian. Nigdzie nie chciałam zostać na dłużej, aż do tego momentu. Jestem w Bielsku od 3,5 roku i jak na mnie to bardzo długo (śmiech). Mało tego, jestem w tym teatrze i regionie rozkochana. Bliskość gór jest nie do przecenienia. Widzę je codziennie z mojego okna! Myślę, że ja też zostałam tu bardzo ciepło przyjęta. Rok temu dostałam nagrodę Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie teatru. To wielkie wyróżnienie, które bardzo motywuje do dalszej pracy w tym miejscu. Co nie zmienia faktu, że nadal zdarza mi się pracować poza moim teatrem, ale już nie tak często. Trochę się uspokoiłam.

Latem wyjeżdżacie do Chin, by zaprezentować swoje spektakle. Gratuluję sukcesu, ale nie mogę oprzeć się pytaniu: dlaczego akurat tam :)?
A dlaczego nie? (śmiech). To skomplikowane… Zastępca dyrektora ds. administracyjnych i finansowych – Małgorzata Mostek – zajmuje się tymi kwestiami. To ona pisze projekty. Przez jeden z nich nawiązała się współpraca z Chińczykami itd. Dzięki niej nasz teatr dostał ogromne dofinansowanie na wyjazd do Chin. Zaprezentujemy tam dwa spektakle, które będziemy grać kilkanaście razy.

Czy istnieje rola, której byś nie zagrała?
Pewnie tak. Na pewno nie chciałabym współpracować jeszcze raz z osobami, z którymi praca nie należała do najprzyjemniejszych. Nie chcę już spalać się energetycznie i emocjonalnie w imię „sztuki wyższej”. Jestem bardzo wyczulona na toksyczne relacje zawodowe i stronię od nich.

Jak czujesz się na scenie?
Różnie. Lubię być na scenie, w końcu zostałam aktorką, ale są dni albo spektakle, w których po prostu nie czuję się dobrze.

Czy odgrywanie coraz to nowych ról pozwala Ci na lepsze poznanie siebie?
Pewnie tak. W ogóle warto poznawać siebie niezależnie od zawodu. Ulepszać, zmieniać, bardziej kochać… A aktorstwo pozwala bardziej w tym „grzebać”.

Która ze sztuk najlepiej Cię określa?
Hmnn… Myślę, że nie ma takiej.

Czy w Twoim odczuciu maski stanowią atrybut aktorów, czy ich zasięg wyszedł poza deski teatru i towarzyszy każdemu człowiekowi?
Przecież najpierw powstał człowiek, a dopiero potem teatr.

R.B