Gizela Pawłowska najbardziej wpływowa raciborzanka PRL-u

Kiedy wychowując samotnie dwójkę małych dzieci decyduje, że pracę w przychodni musi pogodzić ze studiami medycznymi, nikt nie wierzy, że może się jej udać. Ale gdy zostaje szefową raciborskiego szpitala i ZOZ–u, wszyscy widzą w niej kobietę, która nigdy się nie poddaje. Dla jednych pozostanie na zawsze dyrektor Pawłowską, dla innych po prostu Zilą. Wszyscy zgodnie jednak przyznają, że szpital przy Gamowskiej to jej kolejna wygrana bitwa.

Kobieta, która żadnych wyzwań się nie boi

W rodzinie pani Gizeli nikt nie jest związany z medycyną, ale jej córka Ilona Pałucha przypomina sobie zdarzenie, o którym mama często opowiada i które być może ma wpływ na jej późniejsze decyzje. – Urodziłam się z naczyniakiem na ramieniu, który lekarze musieli usunąć, gdy miałam roczek. Mama bardzo przeżywała tę operację i wtedy postanowiła sobie, że kiedyś zostanie chirurgiem – tłumaczy.

Zanim jednak przychodzi czas na myślenie o przyszłości, Gizela Rychel która przychodzi na świat 20 grudnia 1928 roku w Jaworznie, dorasta w rodzinnym domu w Oświęcimiu, w którym rodzice prowadzą wspólnie sklep. – Dziadek Mieczysław był cukiernikiem, ale swojego zawodu nie lubił i nigdy w nim nie pracował. Jedyny wyjątek robił dla mamy przygotowując jej co roku na imieniny tort ozdabiany kandyzowanymi w cukrze kawałkami jabłek. Oboje z babcią Wiktorią mieli żyłkę do handlu, dlatego jeszcze przed wojną, a potem krótko po niej, prowadzili sklep spożywczy – wyjaśnia Ilona Pałucha.

 

Podczas okupacji Rychlowie zostają wysiedleni do Bojszów, gdzie pani Wiktoria z Gizelą i młodszym od niej o cztery lata Edwardem, czeka na powrót męża (byłego powstańca śląskiego) z niewoli. Po wojnie rodzina wraca do Oświęcimia, gdzie pan Mieczysław znajduje pracę w przedsiębiorstwie, a Gizela kończy Gimnazjum i Liceum Kupieckie.

Wkrótce po maturze, w lutym 1949 roku, wychodzi za mąż za starszego o 15 lat Michała Kumka, a w grudniu tego samego roku przychodzi na świat ich pierwsza córka Ilona. – Ojciec był budowlańcem i przyjechał do Oświęcimia z kieleckiego. Przedstawił się mamie jako były partyzant i bardzo jej tym zaimponował – opowiada i dodaje, że rodzice mieszkają krótko w Gliwicach, a potem przeprowadzają się do Lublina. Tam w 1953 r. pani Gizela kończy Szkołę Felczerską i w tym zawodzie zdobywa pierwsze doświadczenie. Trwa to jednak krótko, bo w następnym roku rodzi drugą córkę Elwirę.

Małżeństwo Kumków szybko rozpada się i jeszcze tego samego roku pani Gizela opuszcza męża i wraca z dziećmi do rodziców. – Dziadkom zabrano wtedy połowę mieszkania dla innej rodziny, więc gdy się u nich zjawiłyśmy, mieli kuchnię z pokojem. Mama zaczęła więc poszukiwania jakiejś pracy razem z mieszkaniem. I tak trafiłyśmy do Raszczyc, gdzie na początku żyliśmy w jednym pokoiku w tamtejszej szkole, a potem przeniosłyśmy się do mieszkania w nowej przychodni, która powstała w budynku byłego Urzędu Celnego – tłumaczy pani Ilona.

Dziewczynkami zajmuje się siostra pana Mieczysława – Tonia, albo dziadkowie, którzy często przyjeżdżają z Oświęcimia. – Mama pracowała 24 godziny na dobę, bo wszyscy wiedzieli, że nad przychodnią jest nasze mieszkanie i gdy tylko coś się działo, przychodzili do nas o każdej porze dnia i nocy. Pamiętam jak wpadła kiedyś podczas obiadu kobieta z dzieckiem, które połknęło żarówkę. Mama pozbierała nam z talerzy wszystkie ziemniaki i kazała mu zjeść. Szukała na szybko jakiejś naturalnej bariery przed niebezpiecznym dla przewodu pokarmowego szkłem – opowiada pani Ilona.

Mimo natłoku zajęć domowych i zawodowych, pani Gizela postanawia realizować swoje marzenia i w 1957 r. rozpoczyna studia dzienne na wydziale lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej, przyjmując wieczorami w przychodni. – Na trzecim roku ktoś „życzliwy” doniósł rektorowi uczelni, że Gizela pracuje w Raszczycach jako felczer. Studentom medycyny nie wolno było wtedy podejmować jakiejkolwiek pracy, więc postawił jej warunek: albo nauka albo praca. Gdy jednak spojrzał na jej wyniki, był tak zaskoczony, że matka dwójki dzieci tak dobrze sobie radzi, że zrobił dla niej wyjątek – mówi przyjaciółka pani Gizeli – Anna Szczęsna.

Wszystkie drogi prowadzą do Raciborza

Spełnienie marzeń związanych z medycyną pomaga też w odnalezieniu szczęścia w życiu osobistym. Dojeżdżając na studia, Zila poznaje w pociągu inżyniera Zdzisława Pawłowskiego, który pracuje w urzędzie górniczym w Gliwicach. Dyplom lekarza uzyskuje 5 marca 1963 roku, a 8 marca rok później, wychodzi drugi raz za mąż. Pan Zdzisław przeprowadza się do Raszczyc, skąd oboje dojeżdżają do pracy, bo od 1 maja 1963 roku pani Gizela rozpoczyna staż w Szpitalu Miejskim w Raciborzu. – Codziennie po piątej rano przemierzała półtora kilometra w butach na wysokim obcasie na stację w Markowicach, skąd dojeżdżała do pracy w raciborskim szpitalu. Czy padał deszcz, czy był siarczysty mróz, ona była zawsze elegancko ubrana i miała nienaganną fryzurę. Do wyglądu przywiązywała ogromną wagę. Miała swoją krawcową, fryzjerkę i swój styl – opowiada pani Anna i wspomina rodzinne wieczory spędzane u Pawłowskich na wsi. – Dzwoniła do mnie po południu i pytała: „Tadzik już skończył pracę? Jeśli tak, to nie pijcie w domu kawy, zabieram was do Raszczyc”. Przyjeżdżała po nas samochodem, pakowała całą rodzinę i siedzieliśmy u niej do samego wieczora. Z nią nie było dyskusji, jak powiedziała, że przyjeżdża, to trzeba było być gotowym. To była despotka – mówi ze śmiechem pani Anna i dodaje, że nawet w czasach największego kryzysu Gizela potrafiła ugościć wszystkich przysłowiową jedną parówką.

W grupie lekarzy obok premiera Zbigniewa Messnera na spotkaniu w Reptach w 1986 roku

 

W szpitalu skupia się na zdobyciu I stopnia specjalizacji, co jej się udaje w 1968 roku. – Z ordynatorem chirurgii Jerzym Ziębickim i ordynatorem pediatrii Janem Koczenaszem łączyły ją bardzo dobre relacje. Obaj zaproponowali jej etaty na swoich oddziałach, ale mama wybrała chirurgię, o której zawsze marzyła – mówi pani Ilona.

Początek lat siedemdziesiątych to dla pani Pawłowskiej najlepszy okres w pracy zawodowej. W 1972 roku robi II stopień specjalizacji. W lipcu tego samego roku zostaje dyrektorem Szpitala Miejskiego w Raciborzu, a od kwietnia 1973 roku dyrektorem Zakładu Opieki Zdrowotnej, któremu podlegają wszystkie przychodnie w powiecie. 13 grudnia 1973 r. w Akademii Medycznej we Wrocławiu otrzymuje stopień doktora nauk medycznych, rok później robi specjalizację w zakresie medycyny społecznej, a w 1976 roku specjalizację II stopnia z organizacji służby zdrowia. – Nie wiem jak ona to robiła, ale zawsze znajdowała jeszcze czas na życie prywatne. Bawiliśmy się często na balach lekarza w „Tęczowej”, zakładowych w Rafako, gdzie pracował mój mąż i zabawach szkolnych, bo byłam nauczycielką. Zila świetnie tańczyła i nieraz byłam zazdrosna o to, że mój mąż chętniej tańczy z nią niż ze mną. Chodziła na koncerty, gotowała, piekła i grała z dziećmi w piłkę, ale wszystko robiła w ogromnym tempie. Wchodziłyśmy do kawiarni na mrożoną kawę, czy lody i gdy ja zaczynałam się nimi delektować, Zila już kończyła i ustalała harmonogram na resztę dnia – wspomina pani Szczęsna.

Nowe stanowisko pociąga za sobą przeprowadzkę Pawłowskich do Raciborza. – Pamiętam, że poszłam z nią odebrać mieszkanie, które przydzielono jej, jako dyrektorowi szpitala, przy ul. Waryńskiego w Raciborzu. Miało sporo usterek i było fatalnie wykończone. Zrobiłam wtedy temu wykonawcy awanturę, ale Zila w ogóle do tego nie przywiązywała wagi. Dla niej było ważne to, że nie będzie już musiała dojeżdżać codziennie z Raszczyc – opowiada pani Anna, a córka Gizeli Ilona dodaje, że ich dom był zawsze bardzo skromny i często brakowało w nim pieniędzy. – Gdy moja młodsza siostra zapraszała do nas kolegów ze studiów, bardzo ich ta skromność dziwiła. Mama się tym w ogóle nie przejmowała. Lepiła dla nich pierogi, a potem biegła na dyżur.

Projekt szpital

Gizela Pawłowska – członek Komitetu Centralnego PZPR, nigdy nie kryje swoich poglądów, dlatego ma sporo wrogów. – W szpitalu trzymała wszystkich dość krótko i często ich kontrolowała, ale w sytuacjach, gdy którykolwiek lekarz był z jakichś względów zagrożony, walczyła o niego i stawała za nim murem – mówi Anna Szczęsna.

Na początku lat 70. inicjuje budowę nowej lecznicy, a 7 lutego 1978 roku wchodzi w skład członków powołanego przez prezydenta Czesława Walę Komitetu Budowy Szpitala. – Zila jeździła do Warszawy żeby przeforsować zgodę na jego budowę. Towarzyszyłem jej często jako wiceprezydent Raciborza. Była doradcą ministra zdrowia, pełnomocnikiem ds. budowy Zespołów Opieki Zdrowotnej i członkiem KC PZPR, więc potrafiła powalczyć o swój największy projekt. Były takie tygodnie, że częściej była w Warszawie, niż w Raciborzu – mówi Józef Marciniak. Właśnie w stolicy dociera do niej wiadomość o nagłej śmierci męża, który umiera w 1984 roku na zawał. – Odbierałam ją z dworca w Katowicach. Śmierć Zdzisława była szokiem dla nas wszystkich, ale Zila nie potrafiła w nią uwierzyć. Dopiero gdy mnie zobaczyła, zrozumiała, że to prawda. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak przybitej. Przez całą drogę powrotną do Raciborza trzymała mnie kurczowo za rękę. Większość ludzi widziała w niej silną i pozbawioną emocji kobietę, ale dla mnie była zawsze troskliwą i czułą przyjaciółką – tłumaczy Anna Szczęsna.

Młoda Zila marząca o medycynie

2 czerwca 1986 roku wychodzi po raz trzeci za mąż. – Znaliśmy się od dawna, bo Zila operowała moją żonę, a potem bardzo nam pomogła, gdy ciężko zachorowała. Oboje byliśmy samotni i chcieliśmy się sobą wzajemnie opiekować. W podróż poślubną pojechaliśmy na kilka dni w góry, bo właśnie zaczął się kolejny zjazd KC i Zila musiała jeździć często do stolicy – wspomina Józef Marciniak. Podczas służbowych wyjazdów codziennie dzwoni i codziennie wysyła mu z Warszawy kartki. – W domu nie ma żadnych rozmów o pracy. Jedyny wyjątek robi dla swoich dawnych pacjentów z Raszczyc, których przyjmuje popołudniami w mieszkaniu i nigdy nie bierze od nich pieniędzy – dodaje pan Józef.

Małżonkowie długo się sobą nie cieszą, bo wkrótce pani Gizela zaczyna chorować. – Odwiedziłam ją w pracy podczas ostatniego dyżuru w listopadzie. Zauważyłam, że dziwnie się zachowuje. Miała problem z trafieniem kluczem do zamka, podczas kolacji nie radziła sobie z krojeniem nożem i narzekała na to, że przeprowadzana przez nią operacja bardzo długo trwała, choć był to standardowy zabieg. O 22.00 zdecydowała, że musi zejść z dyżuru. Potem wszystko rozwijało się w błyskawicznym tempie – opowiada przyjaciółka.

Przez cztery miesiące jej pobytu w klinice w Katowicach, a potem w Zabrzu, pielęgniarki z raciborskiego szpitala przyjeżdżają tam po pracy, by się nią zajmować. Robią to z własnej woli, wyznaczając między sobą dyżury w czuwaniu przy chorej pani dyrektor, która w końcu wraca do Raciborza. Odchodzi 2 marca 1987 roku, przegrywając walkę z rakiem. Ale walki o szpital nie przegrywa. W 2004 r. budynek lecznicy przy ul. Bema zostaje zamknięty, a szpital przeniesiony do nowego obiektu przy ul. Gamowskiej, o który przez wiele lat walczyła.

Gizela Pawłowska zostaje pochowana na cmentarzu Jeruzalem w Raciborzu. W ostatniej drodze towarzyszą jej tłumy raciborzan, przedstawiciele władz państwowych, samorządowych i Kompania Honorowa Wojska Polskiego.

tekst Katarzyna Gruchot, zdjęcia z arch. Ilony Pałuchy, Anny Szczęsnej i Józefa Marciniaka