Ola Pisarczyk o tańcu, hip-hopie i muzyce

Jej największą pasją, a zarazem sposobem na życie jest taniec. Bardzo wcześnie odnalazła swój styl – hip-hop, i właśnie w nim postanowiła udoskonalać swoje umiejętności. Zaczynała jako tancerka tworkowskiego „Uśmiechu”, dziś szuka nowych wyzwań, a jednocześnie spełnia swoje marzenia.

Od lat żyje w zawrotnym tempie. Odkąd wyjechała z Raciborza większość czasu spędza w sali, gdzie sama tańczy, ale i trenuje innych. Lubi kontakt z ludźmi, stawianie sobie celów. Jest ambitna, uparta, ale, jak twierdzi, bez tego niewiele da się osiągnąć.

Tańczyć zaczęła już w szkole podstawowej. Na przerwach. – Razem z koleżankami, inspirując się oczywiście między innymi teledyskami, próbowałyśmy naśladować ruchy i kroki. Pewnego dnia zauważyła to nasza wychowawczyni, stwierdziła, że w tym, co robimy jest coś ciekawego i zachęciła nas do wzięcia udziału w konkursie. Pojechałyśmy do Nędzy na konkurs młodych choreografów, gdzie zdobyłyśmy pierwszą nagrodę. Pamiętam, że nie mogłyśmy być na rozdaniu nagród, a znajomi przekazali nam później, że zrobili na naszą cześć falę – śmieje się Ola Pisarczyk, dodając, że każde tego typu osiągnięcie w tak młodym wieku powodowało radość i motywowało do tego, aby iść w kierunku tańca.

Do rozwijania się w tańcu zachęcała ją przede wszystkim mama. – Gdy miałam dwanaście lat zapisała mnie do „Uśmiechu” w Tworkowie, gdzie trenowałam głównie taniec mażoretkowy. Na tamten czas bardzo mi się to podobało. Jeździłyśmy całym zespołem na pokazy, warsztaty czy zawody. Wygrałyśmy na przykład tytuł pierwszego wicemistrza Polski. Dzięki imprezom okolicznościowym, na których występowałyśmy, byłyśmy znane w naszym powiecie – opowiada tancerka i kontynuuje: – Po trzech latach doszłam jednak do wniosku, że to nie jest gatunek, w którym się do końca odnajduję. Chciałam oczywiście nadal zajmować się tańcem, ale zaczęłam szukać czegoś innego. Przeniosłam się do Rybnika, gdzie była szkoła tańca hip-hop. Tam poznałam genialnego instruktora – Maksymiliana Hacia, który do teraz jest jednym z moich idoli. Tam na dobre wkręciłam się w taniec, zaczęłam myśleć o tym na poważnie – przyznaje Ola, która obecnie tańczy w krakowskiej grupie Express Yourself Crew, z którą jako reżyser współpracowała przy swoim spektaklu w Teatrze Nowym w Krakowie.

W rybnickiej szkole spędziła piękne i pełne osiągnięć dwa lata. Zdobywała nagrody tańcząc na przykład w duecie, w jej rękach znalazła się statuetka za pierwsze miejsce na mistrzostwach Polski Iskra w 2013 roku, które zdobyła tańcząc do stworzonej przez siebie choreografii. Był to jeden z najważniejszych etapów jej tanecznej edukacji. Przez pół roku uczęszczała także na kurs tańca hip-hop w Katowicach. Ciągle się szkoliła, zaczęła myśleć o zdobyciu uprawnień instruktora tańca. Przez jakiś czas uczyła w Studio Tańca La Fiesta. – Przekazywanie wiedzy innym sprawiało mi radość. Szczególnie wtedy, gdy widziałam, że oni naprawdę chcą się uczyć i zaczynają pasjonować się tańcem.

Po maturze stanęła przed wyborem studiów. Naturalnie poszukiwała kierunku związanego z tańcem. Złożyła dokumenty na Akademię Muzyczną do Łodzi, gdzie uczono tańca współczesnego i jazzu. – To zdecydowanie nie był mój świat, ale chciałam się sprawdzić. Już sama wiadomość o tym, że mnie przyjęli była szokiem, a jednocześnie jednym z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Wolnych było bowiem zaledwie osiem miejsc – wspomina raciborzanka, dodając, że w Łodzi ponownie spotkała Maksa. – Przyszedł na zajęcia, które prowadziłam w szkole tańca Urban Dance Zone.

W Łodzi spędziła kilka miesięcy, jednocześnie dojeżdżając do Krakowa, gdzie kończyła kursy instruktorskie. – Niestety dopadła mnie kontuzja. Tego tańca było chyba za dużo, właściwie trenowałam bez przerwy. Musiałam zrobić sobie przerwę – informuje O. Pisarczyk i dodaje, że przeniosła się wówczas na Uniwersytet Jagielloński na kierunek animacja społeczno-kulturowa.

Pytam Olę, co jest na tyle magnetycznego w tańcu, że stał się dla niej całym życiem. – Przede wszystkim to, że można pozwolić sobie na luksus bycia sobą. Gdy tańczę nic innego nie istnieje. To najlepsze uczucie jakiego można doświadczyć. Tego nawet nie da się opisać prostymi słowami – tłumaczy nasza bohaterka i kontynuuje: – Sam moment, gdy wchodzę na scenę jest tym, w którym czuję się szczęśliwa i wiem, że chciałabym tańczyć jak najdłużej.

W hip-hopie jak wyjaśnia panuje duża dowolność, nie ma sztywnych zasad, i właśnie to wyróżnia ten styl spośród innych. Jest też swego rodzaju subkulturą, na którą składa się na przykład b-boying czy graffiti. – Chyba właśnie to mnie w tym ujmuje – nie kryje Ola.

Pochodzi z umuzykalnionej rodziny, dlatego jedną z jej pasji prócz tańca jest gra na skrzypcach. Ukończyła raciborską szkołę muzyczną. – Pogodzenie tego wszystkiego było bardzo trudne, ale cieszę się, że dałam radę – uśmiecha się moja rozmówczyni, dodając, że umiejętności muzyczne pomagają jej w tańcu.

Taniec przyniósł i nadal przynosi jej wiele wspomnień. Jak twierdzi, jednym z najbardziej szczególnych wydarzeń były warsztaty z Kenzo Alvaresem z Portugalii i Dianą Matos (tancerką Jennifer Lopez).

Jednym z marzeń Oli jest założenie własnej szkoły tańca. – Oprócz tego chciałabym występować na scenach z gwiazdami muzyki – dodaje.

Tekst i zdjęcia: Wojciech Kowalczyk