Motorowerem przez Polskę

Dwa motorowery marki Simson, dwóch młodych raciborzan, jeden cel: dojechać do Łeby i z powrotem jak najmniejszym kosztem i bez awarii maszyn. Plan się powiódł. Nam opowiadają o swojej szalonej i satysfakcjonującej przygodzie oraz zachęcają innych do pójścia w ich ślady.

Mateusz Krupa i Piotr Ogrodnik – dwójka raciborzan zafascynowanych motoryzacją i podróżami. Poznali się siedem lat temu i od razu złapali wspólny język. Wiele razy myśleli o dalekiej podróży, na razie nie kusiły ich jednak silne maszyny, woleli zrobić coś wyjątkowego i wybrać się w Polskę blisko trzydziestoletnimi motorowerami. – Rok temu zakupiliśmy nowe modele, wyremontowaliśmy je od podstaw, odmalowaliśmy, poskładaliśmy na nowo silniki. W końcu podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Łeby – wspominają. Wszystkie bagaże: namioty, śpiwory, jedzenie, ubrania itp. zapakowali na swoje maszyny. Nawigacja wskazywała ponad 630 kilometrów w jedną stronę, ale moi rozmówcy nawet przez moment nie pomyśleli, że mogliby zrezygnować z wyprawy. – Początkowo chcieliśmy podzielić trasę na dwa odcinki, ale zmieniliśmy zdanie. Zajechaliśmy nad morze w ciągu 23 godzin, robiąc jedynie krótkie postoje – zdradzają.

Na miejscu nie mieli pewnego noclegu. Postawili na spontaniczność, w myśl zasady, że zawsze jest jakieś wyjście z nawet najbardziej skomplikowanej sytuacji. Los się do nich uśmiechnął. Bardzo szybko znaleźli kemping, a jego właściciel, po wysłuchaniu ich historii z podróży, okazał się niezwykle życzliwy i pomocny. – Nie musieliśmy płacić za przechowanie motorków, a koszt noclegu zamknął się w 10 złotych za dobę. Trafiliśmy także na świetnych sąsiadów. Gdy dowiedzieli się, czym przyjechaliśmy, stwierdzili, że nie mają tak źle, wcześniej bowiem narzekali, że musieli spędzić aż sześć godzin w klimatyzowanym samochodzie – śmieją się Piotrem i Mateusz.

Deszcz, wiatr, ciągle zmieniająca się pogoda to główne trudności jakie spotkały raciborzan. Radzili sobie z tym na różne sposoby, czasem nieco spartańsko – zakładając np. na bagaże worki na śmieci czy na namiot folię malarską. Starali się podróżować bocznymi drogami, ale nie zawsze była taka możliwość, średnio osiągali prędkość 50 km/h. – Najgorzej było, gdy mijały nas tiry. W połowie drogi mieliśmy niewielki kryzys, złapało zmęczenie. Poukładaliśmy sobie jednak to w głowie.

Obaj pasjonują się motoryzacją od dziecka. Mateusz zainteresował się motorowerami w wieku ośmiu, a Piotr 13 lat. – Na strychu cioci znalazłem motorynkę, ojciec pomógł mi ją wyremontować, później kupiłem pierwszego Simsona i tak to się zaczęło – przyznaje Ogrodnik.

Chcą aby inni wzięli z nich przykład. Zbliżające się wakacje są do tego dobrą okazją. – Zależało nam na tym, aby udowodnić, że da się podróżować nawet malutkim motorkiem. Wiele młodzieży i nie tylko ma tego typu sprzęt w garażu, jeżdżą nim zazwyczaj w mieście, może czas zaplanować jakąś dalszą podróż i przeżyć niezapomnianą przygodę? – mówią.