Adelajda Lepiarczyk – kobieta na wysokich obrotach

Szyje, gotuje, robi na drutach, zajmuje się wnukami i znajduje jeszcze czas na aktywność społeczną. Ideał? A skąd, po prostu tak mnie wychowano – mówi Adela Lepiarczyk i tłumaczy, że miłość do prac domowych odziedziczyła po mamie, a społecznikostwo po ojcu.


krawcowa_15

Igła w stogu siana

Wychowała się na wsi i jak wiele młodych dziewcząt musiała przywyknąć nie tylko do zajęć domowych, ale i tych w polu. Pasją taty Pawła, na co dzień pracownika roszarni, był sport. Przez wiele lat grał w drużynie LKS Nędza. Nic więc dziwnego, że mała Adela Stroka, która najpierw kibicowała ojcu podczas meczów, wkrótce sama zaczęła grać.

Mama robiła na drutach, szydełkowała i przede wszystkim szyła. Spod jej igły wychodziły ubrania dla całej rodziny. – Pamiętam, że jak szłam do pierwszej klasy to uszyła mi granatową garsonkę z wywijanym białym kołnierzykiem. Szkoda, że nie zachowały się żadne zdjęcia, bo byłam z niej bardzo dumna – wspomina pani Adela, która od najmłodszych lat szkicowała swoje pomysły na sukienki, bluzki i spodnie, ale bardziej od krawiectwa interesowało ją fryzjerstwo. – Kiedy tato zaobaczył moje rysunki to zawyrokował, że taki talent nie może się zmarnować i powinnam jednak zostać krawcową. Posłuchałam go i tej decyzji nigdy nie żałowałam – podkreśla pani Adela, która wybrała szkołę zawodową w Raciborzu.

Do przyszłej pracy najlepiej przygotowały ją jednak praktyki, które odbywała w filii Spółdzielni „Jedność” z Pietrowic Wielkich, która w Kuźni Raciborskiej miała punkt szycia na miarę. – Kierownikiem tego punktu był Herbert Muzykant, który prowadził też dział męski. Dzięki temu, że znajdował się on obok działu damskiego, przyglądałam się często jak oni pracują i później nie miałam problemów z uszyciem spodni, marynarki czy płaszcza. To była zresztą znakomita nauka praktycznego zawodu – opowiada pani Adela, która w 1973 roku dostała w prezencie od rodziców własną maszynę do szycia. Polski Łucznik okazał się nie do zdarcia. Pani Adela szyje na nim do dziś ubrania, torebki, a nawet skóry. – Moja pierwsza własnoręcznie wykonana praca, to były spodnie. Wzięłam miarę, zrobiłam wykrój, ale zanim zaczęłam wycinać pomyślałam, że będzie lepiej jeśli z każdej strony dodam trochę centymetrów, żeby nie zmarnować z trudem zdobytego materiału. W ten sposób uszyłam spodnie, do których mogłyby wejść dwie, a nie jedna dziewczyna – opowiada o swoich początkach pani Lepiarczyk, która na końcowy egzamin zawodowy przygotowała kolorową, odcinaną w pasie sukienkę z batystu z krótkimi rękawami i rozkloszowaną spódnicą. Tym razem żadnej wpadki nie było, a dobra ocena komisji zachęciła ją do kontynuowania nauki na półrocznym kursie przygotowującym do egzaminu mistrzowskiego, który zdała celująco.

Pierwszą pracę podjęła w Spółdzielni Inwalidów „Raciborzanka” na produkcji, a potem w punkcie szkoleniowym, gdzie przygotowywała niepełnosprawnych do pracy chałupniczej.

 

Na zajęciach z krawiectwa nikt się nie miga

Za namową koleżanki, w 1981 roku przeniosła się do szkoły zawodowej przy ośrodku dla głuchoniemych. – W maju wychodziłam za mąż, a we wrześniu zaczynałam pracę w szkole. Z głuchoniemymi nigdy wcześniej nie pracowałam, ale z nawiązaniem z nimi kontaktu nie miałam żadnych trudności. Na początku odczytywałam słowa z ruchu ich warg. Później nauczyłam się migać, więc było nam łatwiej. Gdybym jeszcze raz miała decydować o swoim zawodowym życiu, od razu chciałabym trafić do ośrodka, bo ta praca sprawiała mi ogromną przyjemność i satysfakcję – podsumowuje pani Lepiarczyk, która z racji wykonywanego zawodu musiała uzupełnić swoje wykształcenie. Najpierw była szkoła średnia, potem roczny kurs pedagogiczny w Katowicach, a na koniec kurs migowy pierwszego i drugiego stopnia. – Do dziś bardzo miło wspominam wyjazdy z młodzieżą na zielone szkoły i wycieczki, bo z nimi nigdy nie było żadnych problemów. Wiosną jeździliśmy w Bieszczady, a jesienią w Beskidy. Chodziliśmy po górach, a nasz dyrektor Wiktor Bugla słynął z tego, że podczas tych wędrówek układał wiersze – wyjaśnia pani Lepiarczyk i dodaje, że jej przełożony był dla niej zawsze ogromnym autorytetem. Miał dar przemawiania do młodzieży i równie dobrze radził sobie z kadrą pedagogiczną – dodaje.

krawcowa_14

W czasach kryzysu pracownia krawiecka szkoły zawodowej miała świetne pomysły na zasilenie swojego budżetu. – Z materiałów, które z trudem zdobywało się na rynku, szyłyśmy z uczennicami pościel i zasłony, które potem sprzedawałyśmy na kiermaszach odbywających się na terenie ośrodka – mówi pani Adela i na dowód pokazuje zdjęcia. Ze swoimi wychowankami ma wciąż dobry kontakt. Jest zapraszana na spotkania klasowe i szkolne jubileusze. – Cieszę się, że one wciąż o mnie pamiętają, choć bardzo dużo uczennic od lat mieszka w Niemczech. Takie spotkania po latach są zawsze bardzo wzruszające. Mam też satysfakcję, że czegoś te dziewczyny nauczyłam i przydało im się to w życiu – opowiada pani Lepiarczyk.

Kiedy zaczęły się problemy z naborem do klas krawieckich, pani Adela musiała się przekwalifikować i zaczęła prowadzić w szkole zajęcia z gastronomii. – Uwielbiam gotować i piec, więc żadnego problemu w tym nie widziałam. Po raz kolejny mogłam robić to, w czym się dobrze czułam – wspomina po latach.

krawcowa_13

Kobieta aktywna nie ma czasu na nudę

Mimo że od dziesięciu lat pani Adela jest już na emeryturze, na bezczynność nie narzeka. Zorganizowała cztery klasowe spotkania absolwentów szkoły w Nędzy. Pierwsze odbyło się na miejscu, ale następne były już wyjazdowe, najczęściej trzydniowe, w atrakcyjnych do zwiedzania miejscach. – Zanim odnalazłam wszystkich rozsianych po świecie uczniów, minęło trochę czasu, ale zobaczenie ich po tylu latach zrekompensowało mi trudy pracy organizacyjnej. Na szczęście żyje jeszcze nasza wychowawczyni Maria Tumułka, a moje koleżanki i koledzy chętnie przyjeżdżają na spotkania nawet z Niemiec – tłumaczy organizatorka tego przedsięwzięcia i śmieje się, że na takich imprezach to już zęby zjadła.

Przez ponad 20 lat gościła na swoim podwórku pielgrzymów, którzy szli z Raciborza do Częstochowy. – Gotowałam dla ponad osiemdziesięciu osób. Najczęściej serwowałam dwa rodzaje zup, kompot i kawę. Raz akurat przyszli do nas po ślubie córki, więc ugościłam ich poweselnymi daniami. Panowie wspominali to jedzenie jeszcze przez wiele lat – mówi ze śmiechem pani Adela, która siedem lat temu zaczęła działać w Stowarzyszeniu Kobiet Aktywnych. – To był dla mnie dobry moment na rozpoczęcie pracy społecznej, bo właśnie zmarł mój mąż i chciałam się czymś zająć. Poza tym brakowało mi kontaktów z ludźmi, więc gdy moje koleżanki Jadwiga Przybyła i Anna Gądzikiewicz zaprosiły mnie na pierwsze spotkanie kobiet, z chęcią przyszłam i od razu zostałam wybrana na przewodniczącą – tłumaczy pani Adela, która kierowała Stowarzyszeniem przez sześć lat. – To był bardzo intensywny okres w moim życiu. Organizowałam wyjazdy na operetkę i basen, wycieczki, konkursy potraw regionalnych a nawet pisałam programy, dzięki którym mogliśmy się starać o dofinansowanie naszej działalności. Jestem dumna z tego, że udało mi się przełamać tremę. Przemawiałam do ludzi i oni mnie słuchali. A najważniejsze, że gdy zaczynałyśmy działać było nas piętnaście, a teraz przychodzi do Stowarzyszenia ponad pięćdziesiąt pań i to nie tylko z Nędzy – podkreśla pani Lepiarczyk, która rok temu zrezygnowała z funkcji prezesa przekazując ją Jadwidze Przybyle.

krawcowa_12

Dziś najwięcej czasu poświęca wnukom: 5-letnim bliźniakom Aleksandrowi i Jakubowi i 9-letniej Kindze. Obie córki, Ewelina i Zuzanna trafiły, tak jak mama, do ośrodka dla głuchoniemych w Raciborzu. Starsza jest dietetykiem, a młodsza pracuje w administracji (jest osobą wspierającą proces edukacji). Pani Adela wciąż szyje i wciąż sprawia jej to przyjemność. Mieszka w swoim rodzinnym domu w Nędzy razem z mamą oraz rodziną młodszej córki. Na nudę nie ma czasu, bo jak się w genach po rodzicach odziedziczyło aktywność, to bezczynne siedzenie nie wchodzi w grę. – Mama nas bardzo kochała, ale trzymała krótko, dzięki czemu i ja, i siostry wyniosłyśmy z domu wiele cennych umiejętności. Moje córki też musiały być od dziecka samodzielne i takiej samodzielności uczę teraz wnuki. Mam nadzieję, że i one zostawią po sobie coś, z czego będą mogły być dumne – podsumowuje pani Adela.

Katarzyna Gruchot

krawcowa_16