Na rowerach do Afryki, czyli o życiowej przygodzie Jarka i Sławka z Leszczyn

Zaczęło się banalnie. Jarosław Domański założył się z kolegami, że dojedzie do Rzymu na rowerze. Jak powiedział, tak zrobił. To był początek rowerowej przygody, która trwa już od 7 lat. Ostatnia wyprawa była jednak niezwykła. Jarosław Domański z Czuchowa i Sławomir Pogorzelski z Leszczyn odbyli podróż przez Niemcy, Belgię, Luksemburg, Francję i Półwysep Apeniński, by stanąć u celu, którym była Afryka. Bez nawigacji GPS, tylko z mapą.


Podróż sakwowiczów (bo tak nazywają ich napotkani ludzie, ze względu na sakwy na rowerach) rozpoczęła się w Kostrzynie nad Odrą. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyli były Wzgórza Seelowskie, pamiętające ofensywę wojsk radzieckich na Berlin. Berlin z Bramą Brandemburską, Checkpointem, pozostałościami Muru Berlińskiego i Reichstagiem był także kolejnym przystankiem rowerzystów. Przez całą podróż mieszkańcy Czerwionki-Leszczyn nocowali „na dziko”, co kilka dni korzystając z przydrożnych kempingów, aby się odświeżyć. Następnie udali się ku południowo-zachodniej granicy Niemiec. – Trochę zboczyliśmy z trasy i mogliśmy zobaczyć zamki nad Renem, na którym ruch statków był bardzo duży. To co nas pozytywnie zaskoczyło, to niemiecki porządek. Wiele elementów można by wprowadzić także u nas, np. oddawanie butelek plastikowych na zasadzie kaucji. Dzięki temu butelki nie walają się po lasach. Zauważyliśmy także różnicę w rozwoju byłego NRD i RFN – mówi Jarosław Domański. Podróżnicy opuścili Niemcy tuż za miastem Trevir, gdzie zobaczyli pozostałości po Rzymianach.

fot-6

Z północy na południe

Kolejny dzień był ciekawy, bo udało się przejechać aż cztery kraje. – Złapał nas zimny front. Myśleliśmy, że skoro jedziemy na południe Europy, będzie ciepło. Spotkało nas rozczarowanie, ale nie poddaliśmy się. Z Niemiec wjechaliśmy do Luxemburga, później przejechaliśmy przez kawałek Belgii i dojechaliśmy do Francji. Następnie dojechaliśmy do Verdun, aby zobaczyć miejsce słynnej bitwy. Okopy, bunkry, leje po bombach pozostały tak jak kiedyś, może jedynie nieco zarosły zielenią. Francja zaskoczyła nas niewielkim przywiązaniem mieszkańców do swoich domów i zagród. Oni nie przejmują się, że dom się rozpada. Kiedy przychodzi weekend, pakują się do auta i jadą w podróż. Chcieliśmy także zobaczyć Reims, które było pierwszą stolicą Francji, jak dla Polski Gniezno – wspomina Sławomir Pogorzelski, podkreślając, że w całej Europie zachodniej niedziela jest prawdziwym dniem wolnym od pracy.

Mieszanina kultur

W końcu wjechali do Paryża. Nocowali na ławkach pod Wieżą Eiffela. W stolicy Francji zobaczyli prawdziwą mieszankę kultur. Zwiedzili najciekawsze miejsca Paryża i pojechali dalej, do Orleanu. Dalej zaplanowana trasa prowadziła nad Loarą, gdzie rowerzyści podziwiali bajkowe zamki. – Tam pierwszy raz spotkaliśmy takich „sakwowiczów” jak my. Spotkaliśmy też ludzi, którzy szli z osiołkiem. Mężczyzna z osiołkiem szedł z północnego wybrzeża Francji na południe. W całej Francji spotkaliśmy bardzo wiele pamiątek po pierwszej wojnie światowej. Każda miejscowość ma albo pomnik, albo zadbany cmentarz. Naszym następnym celem było miasto Oradour sur Glane, spacyfikowane przez Niemców w kwietniu 1944 roku. Miasto i jego ludność została spalona. Dziś miasto wygląda dokładnie tak, jak wtedy. Nic nie zmieniono. Robi to piorunujące wrażenie – podkreśla Jarosław Domański.

podroz2

U celu

Swoją podróż kontynuowali do Lourdes, gdzie zobaczyli najbardziej znane miejsca kultu maryjnego. Zaliczyli też mały wypadek, bo rower jednego z podróżników wpadł do wody wraz z ekwipunkiem. Część sprzętu została zalana, m.in. aparat fotograficzny i kamera. To jednak nie zraziło pasjonatów i niedługo później przekroczyli granicę z Hiszpanią. – Kiedy wyjeżdża się na wycieczkę rowerem zabiera się same najpotrzebniejsze rzeczy. Może to wydawać się dziwne, ale po paru setkach kilometrów ekwipunek staje się nieznośnie ciężki. Po 1500 km odcina się już nawet metki z ubrań, bo wydają się ciężkie – wyjaśnia Jarosław Domański. Trasa prowadziła przez kilka ciekawszych miast Hiszpanii do Santiago de Compostela, gdzie Jarosław Domański i Sławomir Pogorzelski przeszli szlak Św. Jakuba, zdobywając specjalne certyfikaty pielgrzymów. Stamtąd udali się do Portugalii, a konkretnie do Porto, a później do Lizbony, zaliczając najbardziej wysunięty na zachód cypel Europy – Przylądek Roca. Następnie dotarli do Sewilli, skąd już niedaleka droga wiodła do Gibraltaru. Kiedy stanęli nad Słupami Heraklesa, zobaczyli już cel swojej drogi. Zobaczyli miejsce śmierci gen. Sikorskiego oraz mieli bliski kontakt z małpami. Przeprawili się do Tangeru, gdzie udało im się znaleźć miejsce na kempingu. Zwiedzili miejską medynę i mieli okazję doświadczyć wydarzeń związanych z Ramadanem, czyli postu w dzień i ucztowania w nocy. Z północy Afryki przejechali do Malagi, gdzie pożegnali Południe i odlecieli do Krakowa. – Już planujemy kolejną wyprawę. Tym razem chcemy również zakończyć w Maladze, ale naszą podróż rozpoczniemy na Ukrainie. Takie podróże wymagają oczywiście zaplanowania wszystkiego odpowiednio wcześniej, zaplanowania urlopu itd. Wbrew pozorom podróżowanie rowerem nie jest kosztowne, bo sypia się pod chmurką, a gotuje także we własnym zakresie. To jednak niezwykła przygoda i wspomnienia, których nikt nam nie zabierze – podkreślają podróżnicy.

Wyprawy rowerowe

Szczegółowe relacje z podróży Jarosława Domańskiego znaleźć można na jego blogu jaroslaw-domanski.cba.pl. Podróżnik zaliczył już wyprawy rowerowe do Rzymu, na Bałkany, Nordkapp, a Alpy i do Norwegii. Każdą podróż dokumentuje także licznymi fotografiami. Wkrótce ma opublikować również relację z opisanej w tym miejscu wyprawy do Afryki.

Szymon Kamczyk